Zakurzony Duster

Plymouth Duster był samochodem, który szczególnie upodobała sobie amerykańska młodzież. To właśnie dla nich, przystępny cenowo na tle wielu innych muscle car’ów samochód odgrywał rolę swoich pierwszych, własnych czterech kółek. Identycznym wozem poruszała się jedna z głównych postaci książkowej wersji „Christine” Stephena Kinga, którą był Dennis Guilder. W późniejszych latach, za kierownicą takie samego auta zasiadał też Al Bundy – bohater jednego z najpopularniejszego serialu komediowego na świecie. W polskich realiach tamtych czasów Duster był prawdziwym zjawiskiem drogowym, którego występowanie na drodze - naturalną siłą rzeczy nie mogło przejść bez jakiegokolwiek echa.

Ten model Plymoutha znajdował się również w podwarszawskiej kolekcji. Czarny egzemplarz był tam jednym z kilkunastu pojazdów, których prawowitą ojczyzną były Stany Zjednoczone. W jaki jednak sposób samochód ten znalazł się w posiadaniu Tadeusza Tabenckiego? O tamtych i nieco wcześniejszych czasach opowiedział nam dawny właściciel wozu, który jest prywatnie wielkim miłośnikiem amerykańskiej motoryzacji.

„Na zakup Plymoutha zdecydowałem się od razu, ponieważ zawsze pasjonowały mnie amerykańskie samochody. Do Polski sprowadził go mój znajomy, który pracował w Grodzisku Mazowieckim jako blacharz-lakiernik. Ściągnął go ze Stanów Zjednoczonych, a dokładniej z Nowego Jorku. Gdy samochód dotarł w nasze strony, na swoich zderzakach posiadał jeszcze oryginalne tablice rejestracyjne z tamtego stanu. Był on fabrycznie pomalowany w kolorze grafitowego metaliku, a dopiero potem został przemalowany na czarno. Na swojej karoserii posiadał oryginalne, rozciągające się od przedniego do tylnego błotnika kalkomanie. Tuż przy drzwiach widniał też napis Fury II. Tą samą nazwę miałem wpisaną w dowodzie rejestracyjnym. Wóz dosłownie wszędzie był określany jako Chrysler Plymouth Fury II. Teraz jest to dla mnie dużym zaskoczeniem, ponieważ wychodzi na to, że tak naprawdę był to model o nazwie Duster.”

„Jego znakiem rozpoznawczym była wybita szyba od strony pasażera. Dopiero później ktoś dopasował w jej miejsce odpowiednio docięty kawałek pleksi. Pod jego maską znajdował się silnik V8 o pojemności 5,2 litra na czterogardzielowym gaźniku. Pamiętam, że po przeliczeniu z kilowatów jego moc wynosiła coś w granicach 300 koni mechanicznych, ale ten wynik już po latach trudno było z niego wyciągnąć. Wcześniej, w samochodzie musiał skończyć się oryginalny układ wydechowy i ktoś tam po prostu włożył w jego miejsce „zamiennik” od… dużego fiata! Można sobie tylko wyobrazić, jak bardzo ten silnik musiał być dławiony! Plymouth nie posiadał też oryginalnych świateł obrysowych, przez co byłem zmuszony zamontować w nim odblaski od Poloneza – pasowały idealnie. Wtedy, czyli w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, można było zapomnieć o oryginalnych częściach zamiennych do tego typu aut.”

„Licznik Plymoutha był wyskalowany do 120 mil na godzinę, ale przyznam szczerze, że nieraz wskazówka wyszła poza skalę. Samochód trzymałem wtedy w Grodzisku i nieraz do pobliskiej Siestrzeni przelatywałem z naprawdę ładną prędkością. Nie zapomnę, gdy taki jeden łepek sadził się do mnie starą Wołgą. No to mu pokazałem jak się jeździ i zabawa się skończyła. Takich samochodów praktycznie w ogóle nie widywało się w naszym kraju. Nawet dzisiaj na próżno ich szukać po rozmaitych portalach aukcyjnych. Pamiętam jedynie, że identycznego Plymoutha widziałem u nas tylko raz - było to w 1988 roku. Wóz parkował wtedy w okolicach Akademii Muzycznej w Warszawie. Był to egzemplarz w kolorze bordowym z białym dachem. Jego właścicielem był człowiek, który jak dobrze pamiętam świadczył usługi zegarmistrzowskie.”

Lata osiemdziesiąte, okolice Zalewu Hamernia nieopodal Radziejowic.. Plymouth w towarzystwie swojego dawnego właściciela.

„Poza tym, że silnik Plymoutha brał 1 litr oleju na 100 przejechanych kilometrów (w Stanach musiał on mieć naprawdę ciężkie życie) był to bardzo fajny samochód. Dobrze się nim jeździło, był wygodny, buta też miał… A do tego ta 3-biegowa skrzynia automatyczna. Pamiętam, że po jakimś czasie zamontowałem w nim oryginalny odtwarzacz marki Radmor. Wiadomo, samochód nosił na sobie kilka wgniotek, ale to wszystko było jeszcze pamiątką po jego amerykańskich właścicielach. Może jeździł nim ktoś z gangu? W każdym bądź razie - nie żałowali go tam. Za to jedno wgniecenie z tyłu miało już swoją polską historię.”

„Wszystko działo się w czasach, kiedy Plymouth był już własnością Tadeusza. Stał zaparkowany w jego pawilonie, tuż przy samych drzwiach wjazdowych. W tym samym miejscu było też składowane sportowe Bugatti, które ustawione na kołkach znajdowało się w fazie kompletowania. Pewnego razu, jeszcze za życia Tadka, doszło tam do włamania i złodzieje zaczęli mu tą bugatkę rozkręcać. Zabierali z niej co popadnie – tak też wynotował jeden z policjantów, który później prowadził sprawę tego włamania. Stojący przy wejściu Plymouth na pewno im zawadzał. Tak więc któryś z nich musiał zahaczyć jakąś wynoszoną częścią o jego karoserię, po czym została już widoczna pamiątka.”

„Dustera Tadeusz Tabencki odkupił ode mnie w 1986 roku. Wtedy już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem jego sprzedaży. Wóz miewał już swoje mankamenty. Pewnego razu wziąłem go na kanał i od razu zauważyłem liczne uszkodzenia na podwoziu. Wszystko to wyglądało jakby ktoś w przeszłości zjechał nim ze schodów. Podejrzewam, że jego amerykański właściciel mógł kiedyś dać nogę przed glinami lub uczestniczył w jakimś pościgu w okolicach Central Parku, gdzie do dziś znajdują się podobne zabudowania.”

„Jeśli chodzi o Pana Tadeusza, to prywatnie odwiedzałem go od 1978 do 1989 roku. Pomagałem mu przy naprawach niektórych samochodów, dużo miałem też okazję widzieć na własne oczy. Pamiętam jego żonę Irenę, która wołała na niego zdrobniale „Dudu”. Wacława Tabenckiego widziałem tam kilka razy, choć nigdy nie zamieniłem z nim ani słowa. Przyjeżdżał wtedy do swojego ojca, gdy znudził mu się któryś z samochodów, przeważnie sportowych. Odstawiał go na działkę, oddawał ojcu kluczyki, brał kolejny wóz i wracał nim do domu... Niezwykłym miejscem był dom Tadeusza przy ulicy Krasińskiego, w którym przechowywał on istne skarby. Na strychu było pełno fabrycznie nowych części i kolekcjonerskich kolejek w większej skali. Stały tam też fabrycznie nowe silniki do Porsche, zapakowane w pudełka reflektory, a nawet jedna z bugatek, która była w częściach. Pamiętam, że w jego biurze, prócz motoroweru Babetta i rzucającej się w oczy odznaki PZM, na jednej ze ścian wisiała oryginalna podkówka (przednia atrapa grilla) od któregoś ze sportowych Bugatti. Znajdowała się tam również piękna i bardzo ciężka, wykonana z mosiądzu rzeźba przedstawiająca pędzące konie, które ciągnęły za sobą wóz. Pamiętam, że pewnego razu Tadeusz ze swojej biurowej szafki wyjął jakąś starą książkę i wyciągnął z jej środka coś niesamowitego. Był to spisany cyrylicą akt własności jakiejś ogromnej posiadłości, która mieściła się na terenie obecnej Ukrainy. Były do niego załączone fotografie, które zostały wykonane jeszcze w latach osiemdziesiątych. Mało kto by się wtedy spodziewał, że w zwykłej książce mógł on przechowywać takie rzeczy.”

„Na dworze znajdowało się sporo samochodów, lecz niektóre sztuki z publikowanych przez Was zdjęć trafiły do niego już po 1989 roku. Pamiętam, że przy jego willi stał Fiat Pininfarina, biała Skoda Octavia, sportowy Fiat 850 jak i nie tak stare Porsche 928. W blaszaku poprzedzającym garaż ze słynnym Mercedesem składowane były całe stosy czasopism, prospektów i literatury o tematyce motoryzacyjnej. Setki kilogramów tego było! Pamiętam, że Tadeusz miał każdy numer magazynu „Auto Motor Sport”, którego kilka wydań sam mu podarowałem. Tadek był człowiekiem, który lubił wysępić od kogoś jakiś samochód, ale jeśli już ktoś chciał od niego coś odkupić to praktycznie nie było o tym mowy. Wpuszczał do siebie tylko zaufane osoby, które musiał bardzo dobrze znać. Inni mogli o tym tylko pomarzyć. Miał taki jeden ciekawy nawyk. Gdy ktoś przyjeżdżał do niego samochodem, następnie stał oparty o karoserię, a rozmowa schodziła na najważniejszy temat, którym były pieniądze – Tadek momentalnie zaczynał cmokać, brał szmatkę w ruch i w miejscu, gdzie ktoś się wcześniej opierał - zaczynał czyścić na błysk cudzy samochód. Także za darmo potrafił wyglancować czyjąś furę, taki odruch nerwowy. Potrafił tak wypolerować i z pół metra kwadratowego! Zawsze trzymał w ręce tą szmatkę i był w gotowości” – wspomina z uśmiechem nasz rozmówca.

Co działo się z Plymouthem Dusterem po roku 1996? Amerykański krążownik szos nadal znajdował się na swoim dawnym miejscu (tj. w pawilonie) i nie przesunął się nawet o metr. Z jego obitego czarnym skajem wnętrza jak i komory silnika zniknęło kilka elementów, lecz cały wóz wciąż trzymał się w zaskakująco dobrej formie. W oczy kuł nieco brak atrapy przedniego grilla oraz chromowanych kołpaków, które zdobiły niegdyś jego koła. Najbardziej oberwała jednak przednia szyba, na której powierzchni ktoś postanowił bezsensownie wyładować swoją frustrację…

W roku 2004 samochód po wielu latach został wyciągnięty na zewnątrz. Miało to miejsce podczas pierwszego po śmierci Tadeusza, legalnego oczyszczania działek, które za zgodą Wacława Tabenckiego przeprowadzał Krzysztof Werkowicz oraz specjalnie wynajęta ekipa. Nagranie z tego wydarzenia bez problemu znajdziecie na naszym kanale YouTube. Choć zastane przez lata koła Plymoutha nieustannie piszczały, a dodatkowy opór stawiała też zablokowana kierownica – wóz udało się wciągnąć na lawetę.

Następnie Duster (wraz z kilkoma innymi eksponatami, w których kręgu znajdowały się niebieskie Volvo P1800 czy biały Plymouth Sport Fury Romana Polańskiej) został przewieziony na oddalony od Grodziska parking. To właśnie w tym miejscu powstał kolejny z filmów, na którym Wacław Tabencki katalogował niektóre z dawnych samochodów swojego ojca. Przy okazji dowiedział się on, że oczyszczająca garaż ekipa odnalazła kilka brakujących części, które w niedługim czasie wróciły na swoje dawne miejsce.

I w tym miejscu historia amerykańskiego wozu się urywa. Jeden z naszych dawnych rozmówców powiedział nam, że Plymouth jak i cała reszta odstawionych na plac pojazdów - została po jakimś czasie zabrana przez nieznane osoby. Czy działo się to za zgodą Wacława Tabenckiego? Tego niestety nie wiadomo. Wydaje nam się jednak, że Duster nie został rozkręcony do ostatniej śrubki. W końcu trzymał się on w zaskakująco dobrym stanie. Może ktoś go poskładał i jeździ nim do dzisiaj?

W tym miejscu chcielibyśmy bardzo serdecznie podziękować naszemu rozmówcy, który podzielił się z nami wspaniałymi wspomnieniami z przeszłości. Wielkie podziękowania składamy również Panu Rafałowi Zawadzkiemu, który jako pierwszy skontaktował się z naszą ekipą i przesłał nam archiwalne zdjęcia Dustera. Dzięki takim działaniom, kolejny samochód z grodziskiej kolekcji odzyskał swoją prawdziwą historię!

Tekst: Marcin Zachariasz

Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Rafał Zawadzki, Krzysztof Werkowicz, Jerzy i Elżbieta Wawrzyńscy