Wywiad z Tadeuszem Tabenckim - część druga

Mniej więcej tydzień temu publikowaliśmy na stronie pierwszą część wywiadu z Tadeuszem Tabenckim. Zrobiliśmy Wam krótką przerwę od materiałów, bo przecież zainteresowanie trzeba podsycać - zapraszamy zatem do przeczytania drugiej części tego wywiadu. Niestety - pod koniec wywiad jest jakby urwany i nie posiadamy dalszej części. Jeżeli ktoś z Was ma pomysł, jak mógł nazywać się dziennikarz prowadzący rozmowę - odezwijcie się do nas za pośrednictwem naszej Facebookowej strony lub przez sekcję kontaktową na stronie Internetowej. Nie przedłużając - zapraszamy do lektury!

Dziennikarz: A mógłby Pan coś opowiedzieć o sobie? Bo mówił Pan, że mieszkał Pan w Krakowie, gdzie kończył Pan szkołę i uniwersytet w Krakowie. I tam się Pan urodził?

Tadeusz Tabencki: Nie. Urodziłem się we Lwowie.

Dziennikarz: We Lwowie… Długo Pan mieszkał we Lwowie?

Tadeusz Tabencki: We Lwowie, urodziłem się 1 stycznia 1910 roku…

Dziennikarz: W Nowy Rok?

Tadeusz Tabencki: No...(śmiech) I mieszkałem we Lwowie do roku, nie pamiętam dokładnie dzisiaj… do roku 1922. I stamtąd rodzice wyjechali razem ze mną do Krakowa. I mieszkałem w Krakowie. Później mieszkałem Zakopanem, w Marsylii…

Dziennikarz: A jak to się stało, że Pan mieszkał w Zakopanem i w Marsylii? Zwłaszcza w Marsylii?

Tadeusz Tabencki: No, takie układy rodzinne miałem. Pojechałem do ciotki do Marsylii, byłem 2 lata w Marsylii, później mieszkałem w Katowicach, gdzie stryj był architektem. Budował tam Urząd Wojewódzki, budowle na ówczesne czasy nowoczesne, też tam mieszkałem. Później mieszkałem w Radomsku, gdzie poznałem właśnie profesora Michalskiego. Z Radomska pojechałem z powrotem do Krakowa, a z Krakowa przyjechałem do Warszawy i w Warszawie tu zostałem.

Dziennikarz: Rozumiem. Ale właściwie cały czas jak Pan podróżował to wciąż ta pasja…

Tadeusz Tabencki: Tak! Ciągle wzrastała i nic nie malała.

Dziennikarz: Ale jak Pan przenosił się z miejsca na miejsce?

Tadeusz Tabencki: No, bo nie miałem tyle tych rzeczy… Ale miałem rodziców w Krakowie, gdzie jak to się nazywa… Miałem swój kąt, gdzie mogłem to wszystko składać.

Dziennikarz: Tam dom mieliście Państwo, tak?

Tadeusz Tabencki: Tak, mieliśmy w Krakowie dom.

Dziennikarz: Rozumiem. I tak powoli, powiedzmy gromadząc fundusze, obracając tym mógł Pan kupować nowe rzeczy, tak? Równolegle i kolejki i pasja samochodowa. I był Pan też tym kierowcą rajdowym – może Pan też coś o tym powie?

Tadeusz Tabencki: Brałem udział w różnych rajdach – krajowych i zagranicznych. Trudno mi teraz powiedzieć, ale brałem udział w rajdach belgijskich, angielskich, francuskich, niemieckich, polskich…
Dziennikarz: Jakieś sukcesy?

Tadeusz Tabencki: Nie należałem do asów, ale zawsze coś zdobyłem. Nie byłem takim jak mój znajomy, kolega Zasada, nie?

Dziennikarz: Z nim też Pan się ścigał?

Tadeusz Tabencki: Nie… Kolega Zasada, poznałem Zasadę, gdy przyszedł do mnie i nabył ode mnie samochód sportowy, jeszcze jako młody chłopak w Krakowie i razem z Frankiem Postawką, drugi samochód. To miałem ten samochód 328 [BMW] sportowy, a ja miałem też 328 i 327/8 coupé – jeden z najpiękniejszych w ówczesnym czasie samochodów w Polsce.

Dziennikarz: Jaki to był ten typ?

Tadeusz Tabencki: BMW 327/8 coupé. No jest do dnia dzisiejszego.

Dziennikarz: U Pana?

Tadeusz Tabencki: Tak jest.

Dziennikarz: Wspaniale! Proszę Pana, ale gromadził Pan te samochody, coraz więcej. W zasadzie potem przyszła okupacja… Zanim wojna wybuchła – dużo Pan miał kolejek, samochodów?

Tadeusz Tabencki: W czasie okupacji… Zanim wybuchła wojna to kolejek miałem… Trudno mi powiedzieć…

Dziennikarz: I gdzie Pan je kupował?

Tadeusz Tabencki: Wszystko wywodziło się z historii rysunku dlatego, że firmy, które interesowały się pewną grafiką zwracały się do mnie o rysunkowe historie przedstawiające ich wyroby, nie? A była w Warszawie firma „Szkolnica”, róg Świętokrzyskiej u Nowego Światu, gdzie prowadzono handel przyborami szkolnymi i eksponatami służącymi do informacji w szkołach. I tam między innymi sprzedawali proszę Pana modele kolejek. I ja tam dużo rzeczy kupiłem, które mam jeszcze do dzisiaj w opakowaniach fabrycznych, tak! Wtedy jak kupiłem to do dnia dzisiejszego są.

Dziennikarz: I czy Pan urządzał jakieś wystawy?

Tadeusz Tabencki: Urządzałem wystawy TWK w Poznaniu, w Katowicach…

Dziennikarz: Ale teraz czy kiedyś?

Tadeusz Tabencki: Nie, po wojnie. W Katowicach, w Poznaniu, w Krakowie. Pomagałem w urządzeniu wystawy w Berlinie, nie pamiętam czy na 70-cio czy 80-cio lecie Kolei Radzieckich. Wówczas pożyczono ode mnie… Ówczesny wiceminister Komunikacji pożyczył ode mnie skład pociągu radzieckiego…

Dziennikarz: Którego nikt nie miał?

Tadeusz Tabencki: Którego nikt nie miał, tak.

Dziennikarz: Ale to wykonany był w Stanach Zjednoczonych?

Tadeusz Tabencki: W Związku Radzieckim.

Dziennikarz: A w ogóle to te modele Pan ma z różnych krajów?

Tadeusz Tabencki: Mam z całego świata. I polskie, mam polskie, austriackie, niemieckie, japońskie, radzieckie, amerykańskie.

Dziennikarz: A czy Muzeum Kolejnictwa tutaj nie dopomniało się? Nie stukało do Pana?

Tadeusz Tabencki: Nie, ale ja jestem w bardzo bliskiej komitywie z Muzeum Techniki…

Dziennikarz: Ale ja mówię o Muzeum Kolejnictwa, bo jest takie na Dworcu Głównym…

Tadeusz Tabencki: Tak! Muzeum Kolejnictwa… Może wie o mnie, a może zapomnieli? Oni mają inną metodę eksponowania modeli w innych skalach. A nie w takich jak ja mam. Mają w skali, zdaje się, 1:18 czy 1:20 powiedzmy, dużo większe. A te mniejsze już ich nie interesują.

Dziennikarz: Wie Pan, jest to coś dla mnie niesamowitego, że w ogóle taka pasja… Bo samochody, u mężczyzn łatwiej zrozumieć. Dlatego, że jest u nas ta taka iskra, wie Pan, że rajdowcy…

Tadeusz Tabencki: Ja się powodowałem jedną rzeczą! Mnie więcej interesuje kolej jak dział automobilowy, ale…

Dziennikarz: Tu mnie Pan zaskoczył!

Tadeusz Tabencki: Ale z uwagi na to, że zdaję sobie sprawę, że w obecnej sytuacji i w latach powojennych, nawet przedwojennych, zainteresowałem się dewastacją starych pojazdów. To sobie pomyślałem – trzeba by zabezpieczyć przynajmniej po jednym egzemplarzu, w granicach moich możliwości, by zachować ten egzemplarz do późniejszych czasów, by późniejsze pokolenia mogły się zorientować jak to wyglądało w dawnych czasach… I nie tylko samochody, ale jak cały ekipaż - jak butelki na olej…

Dziennikarz: To też Pan zbierał?

Tadeusz Tabencki: Też! Też wszystko! Bańki na benzynę, ekipaż wewnętrzny. To wszystko ja mam, że można to wszystko razem połączyć i zrobić odpowiednią ekspozycję. Niezależnie nawet od tego – aparaty fotograficzne z danego okresu czasu i gramofony, które towarzyszyły w tym czasie ludziom, którzy eksploatowali pojazdy i którzy chcieli się z czymś pokazać… Na przykład ja! Będąc w Zakopanem, to jeszcze nie było radia takiego, że można byłoby brać do samochodu, tośmy brali normalny patefon i jechaliśmy z tym patefonem grającym po ulicach, na Krupówkach i graliśmy - i każdy zwracał uwagę! Jako młody człowiek – to mi to imponowało!

Dziennikarz: Rozumiem. To mnie Pan troszeczkę zaskoczył mówiąc, że koleje są w zasadzie Pana większą miłością niż samochody. A czy Pan w ogóle, jako mały chłopak – czy Pan coś zbierał? Znaczki wszyscy przeważnie chłopaki zbierają…

Tadeusz Tabencki: Tak, no zbierałem! Ale jakoś do tego… To jakoś przeleciało obok mnie, także później zaprzestałem… Budowałem modele okrętów – miałem kolegę gimnazjalnego, Pana doktora Boczara w Krakowie – nie wiem czy jest konkurent dla niego, ale zdaje się, że on już nie żyje… Był jednym z największych kolekcjonerów modeli okrętowych. No a ja miałem kolejki. I co mnie jeszcze podbudowało – w międzyczasie, o tej kolejce, o której Panu wcześniej wspominałem, że była na wystawie harcerskiej, ja ją zobaczyłem na wystawie w sklepie… Zdaje się że to było na ulicy na rynku głównym w Krakowie, na wystawie do sprzedania. No to poruszyłem wszystkie środki możliwe, to pożyczyłem coś od ojca, a resztę nie pamiętam skąd i kupiłem ten pociąg. I ten pociąg mam do dzisiaj!

Dziennikarz: Tak?

Tadeusz Tabencki: To jest model pociągu z lat gdzieś osiemnastych…

Dziennikarz: A co rodzice na to mówili? Co ojciec?

Tadeusz Tabencki: Ojciec mój raczej nie interesował się sprzętem samochodowym i nigdy samochodem ze mną nie jeździł, choć zawsze jak jechaliśmy do znajomych to on wolał jechać tramwajem albo iść pieszo, a ja jechałem samochodem.

Dziennikarz: Tradycjonalista?

Tadeusz Tabencki: Tak, a ja jeździłem tylko z rodzeństwem i z matką. Ojciec się bał, że go ochlapie, to tam…

Dziennikarz: A Tata był humanistą bardziej takim?

Tadeusz Tabencki: Ojciec był prawnikiem w Krakowie.

Dziennikarz: Dużo Pan miał kolejek przed rozpoczęciem wojny?

Tadeusz Tabencki: Przez rozpoczęciem wojny to ja może miałem około 150 egzemplarzy kolejowych, może więcej? A samochodów miałem 3 czy 4. W czasie okupacji założyłem firmę „Żelazołom”, która się trudniła skupem starych samochodów. Znaczy, starych samochodów w takim dzisiejszym znaczeniu. Poprzednio, to były samochody ówczesne. Skupowałem te samochody i w ramach tego „Żelazołomu” - je kolekcjonowałem. I miałem ich bardzo dużo. I z tych samochodów zachowało się mi parędziesiąt, ale do chwili nadejścia armii radzieckiej. Ale tu może już nie będę mówił, bo…

Dziennikarz: Dlaczego?

Tadeusz Tabencki: Ale to wszystko jedno. To na chwilę niech Pan to wyłączy.

Dziennikarz: W porządku. A ile w czasach okupacji udało się Panu tych samochodów zgromadzić?

Tadeusz Tabencki: Około czterdziestu.

Dziennikarz: To bardzo dużo. W ogóle to były dość ciekawe drogi jakimi Pan zdobywał te samochody.

Tadeusz Tabencki: Samochody normalnie kupowałem w warsztatach niemieckich i oni to sprzedawali, bo to było uszkodzone lekko, oni je remontowali. To wszystko kupowałem i składałem, ale miałem konkurencję Niemców, gdzie mnie dwa razy wysadzili z tego transportu, w czasie transportu. Gdy jeden samochód ciągnięty był przez Niemców na łańcuchu, nagle odleciało koło. I nadjechał akurat ten konkurent niemiecki i mnie straszył gestapo i pytał, gdzie ja to wiozę… No to ja, że jadę do domu z tym. No i zabrali mi to wszystko. To trochę straciłem, ale miałem inne, także sobie to później uzupełniałem. A jak nastały czasy polskie, to mój przyjaciel – inżynier Gehorsam, z którym chodziłem do gimnazjum, został pełnomocnikiem rządu…

Dziennikarz: Jak się nazywał?

Tadeusz Tabencki: Inżynier Gehorsam, Leon Gehorsam.

Dziennikarz: Jak to się pisze?

Tadeusz Tabencki: Normlanie, GE-HOR-SAM.

Dziennikarz: GE…?

Tadeusz Tabencki: Gehorsam. Przyjechał z rządem, tego… Bieruta do Polski i ja mając te samochody starałem się u niego o pewnego rodzaju pomoc zabezpieczenia sprzętu. To on mi poradził, że najlepiej jak ja to przekażę na Ministerstwo Transportu Drogowego i Lotniczego. I wtedy zostałem kierownikiem Działu Transportowego w tym urzędzie. No i te samochody zostały trochę zabezpieczone i zasilały, jak to się nazywa, możliwość użytkowania urzędów transportu i części rządu do jazdy samochodami.

Tutaj niestety wywiad się urywa - także można powiedzieć, że to już wszystko. Jeżeli ktoś wątpi w to, że powyższy wywiad faktycznie powstał - szykujemy dla Was oczyszczoną wersję audio. Do zobaczenia niebawem!

Transkrypcja: Marcin Zachariasz

Zdjęcia: Archiwum prywatne autorów