Po pierwszym wywiadzie z Panem Mirkiem zawrzało - pisaliśmy o tym na naszej stronie na Facebooku. Ale jako że Tabencki Collection uwielbia wkładać kij w mrowisko - zapytaliśmy Was, czy macie ochotę sami stworzyć podobny wywiad. Odzew był całkiem spory, otrzymaliśmy około pięćdziesięciu pytań - jako, że niektóre się powtarzały zdecydowaliśmy się na wybranie dwudziestu najciekawszych. Zbieranie pytań zakończyliśmy w połowie ubiegłego tygodnia, a dzięki doskonałym kanałom komunikacyjnym... Możemy opublikować wszystkie odpowiedzi już dzisiaj. Zapraszamy do lektury!
Pytanie od czytelnika: Czy zna Pan orientacyjną liczbę samochodów, które posiadał Tadeusz Tabencki? Chodzi o lata, kiedy się znaliście.
Pan Mirek: Orientacyjnie było około 60 -80 aut i drugie tyle motocykli. Należy jednak pamiętać, że jakieś 50 procent to były pojazdy zdolne do ruchu. Dokładnie nie jestem w stanie powiedzieć bo nigdy nie liczyłem, ale na dzisiejsze czasy to więcej niż połowa to były rarytasy. Część była też rozsiana po innych posesjach do których nigdy nie dotarłem, ale Tadeusz Tabencki mówił mi o tym.
Pytanie od czytelnika: Czy wie Pan, co było przyczyną śmierci Tadeusza Tabenckiego?
Pan Mirek: Przyjechałem do Dziadka chwilę przed karawanem pogrzebowym . Furtka była otwarta więc wszedłem na posesję. Kiedy byłem przed domem, nagle podjechał karawan - pomyślałem że to Pani Irena odeszła i wszedłem do domu. Drzwi były otwarte. Poszedłem dalej i stanąłem jak wryty, bo Dziadek leżał na podłodze przy fotelu. Do dziś mam to przed oczami. Stałem przez dłuższą chwilę i usłyszałem głosy w gabinecie. Poszedłem tam - była tam Pani Irena, Wacek i druga kobieta - myślę, że to mogła być żona Wacka. Widać było, że czegoś szukali. Jak tylko Wacek mnie zauważył to powiedział, że już nie mam tu czego szukać i wyrzucił mnie za drzwi. Po wyjściu z domu jeszcze chwilę postałem na posesji żeby ochłonąć. W tym czasie weszli karawaniarze. I to był ostatni raz jak Go widziałem. Wydaje mi się że, śmierć była naturalna ale prawdy do końca nie znam.
Pytanie od czytelnika: Jak jeździło się Panu Mercedesem? Czy jego uruchomienie wymagało jakichś specjalnych procedur? Jak tą jazdę można porównać do jazdy współczesnymi samochodami?
Pan Mirek: Bardzo dobre pytanie. Jazda tym samochodem to była ogromna przyjemność, szczególnie na trasie - z resztą pewnie to właśnie stąd wzięło się przysłowie, że prowadzi się świetnie jak Mercedes. Trasa to była bajka - samochód po prostu płynął. Gorzej było w mieście, bo to był olbrzymi samochód i na wszystko trzeba było uważać. Na inne samochody gdy kierowcy widząc nas w lusterkach hamowali i stawali na środku drogi. Na ludzi obstępujących auto w miejscu zatrzymania się, na manewry w ciasnych ulicach. Tu powiem że miałem dość mocny stres, jednak świetnie dawałem sobie z tym radę Generalnie Mercedes prowadził się rewelacyjnie, sporo nowszych aut prowadziło się dużo gorzej. Co do procedury odpalania - owszem, była. Żeby auto odpalić trzeba było się przechylić na miejsce pasażera i odkręcić kranik od zbiornika rezerwowego. Zbiornik główny był od środka lekko skorodowany i nie lałem do niego paliwa, bo zapychało gaźnik. Dziadek nie pozwalał nic odkręcać przy tym samochodzie więc nie można go było oczyścić i korzystać ze zbiornika głównego - a była to studnia ,coś około 200 litrów! Po odkręceniu kranika odpalał od przysłowiowego strzała. Po zgaszeniu silnika znów trzeba było zakręcać kranik asekuracyjnie.
Pytanie od czytelnika: Czy był w kolekcji jakiś samochód który miałeś ochotę poprowadzić, a Pan Tabencki Ci nie pozwolił?
Pan Mirek: Nie, ponieważ jeździłem Porsche i Mercedesem - to co mnie mogło wtedy zadowolić? Chyba jedynie Zeppelin, ale tego już niestety się nie doczekałem.
Pytanie od czytelnika: Czy Tabencki miał jakiś rytuał dnia? Chodzi o to, czy na przykład wstawał o określonej porze i dzielił resztę czasu między jakieś konkretne obowiązki? Czy pamiętasz coś?
Pan Mirek: Niestety aż tak blisko nie byłem. Natomiast jego codziennym obowiązkiem było doglądanie samochodów - robił to w różnych porach dnia żeby zmylić złodziei. Nieraz krążył kilka razy dziennie. Większość czasu spędzał na działce przy ulicy Orląt, a jak gdzieś pojechaliśmy to po powrocie musieliśmy tam zajrzeć. Wysiadał, brał składaczka - czyli swój ulubiony rowerek - i sam wracał do domu. Klucze od działki to prawie zawsze nosił przy sobie.
Pytanie od czytelnika: Czy kiedyś się o coś pokłóciliście?
Pan Mirek: Nie kłóciliśmy się nigdy. Tylko raz mnie zirytował - w butelce po płynie hamulcowym był pokost lniany, a Dziadek twierdził że to płyn hamulcowy. Był już jednak wiekowy, więc brałem na to poprawkę.
Pytanie od czytelnika: Czy Tabencki miał jakieś niespełnione motoryzacyjne marzenie? Chodzi o pojazd, który bardzo chciał mieć a nie udało mu się go kupić...
Pan Mirek: Podejrzewam, że nie. Gdzie nie pojechaliśmy coś oglądać, to On wszystko miał. Oczywiście jeżeli chodzi o ówczesny rynek samochodowy w Polsce, natomiast za granicami na pewno było coś czego pożądał - ale z drugiej strony to były takie ceny, że musiałby być miliarderem i odpuszczał. Nigdy mi nie powiedział, jakie auto by go zadowoliło.
Pytanie od czytelnika: Czy pamięta Pan jakieś Bugatti w kolekcji? Czy były składowane w Grodzisku Mazowieckim?
Pan Mirek: Tak, pamiętam to dobrze. Na pewno były w Grodzisku dwa egzemplarze i masa części do Bugatti - silniki ośmiocylindrowe, czterocylindrowe, skrzynie biegów, bębny hamulcowe - naprawdę dużo tego było. Po kradzieżach były one porozbierane. Dokładnie to nie pamiętam jakie to były modele, ale przy niektórych częściach sporo się napracowałem. Wtedy tylko nieliczni znali wartość tych aut, ja to traktowałem jako regenerację następnych rupieci... Ale powiem, że wykonanie tych części to było mistrzostwo.
Pytanie od czytelnika: Czy Zbigniew Mikiciuk naprawdę był takim przyjacielem Tadeusza Tabenckiego, za jakiego się podaje? Patryk opowiadał w swoich filmach, że bywali tam kilka razy w tygodniu. Jestem ciekaw, czy to prawda?
Pan Mirek: Pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie ze względów osobistych. Skoro tak twierdzą, to trzeba ludziom wierzyć .
Pytanie od czytelnika: Czy to prawda, że do Tabenckiego przyjeżdżali często różni zagraniczni kolekcjonerzy? Jak wyglądały te wizyty?
Pan Mirek: Dużo kolekcjonerów do niego przyjeżdżało. Przeważnie przyjmował ich u siebie w domu. Nigdy nie pokazywał wszystkiego co ma. Rozmawiali o tym po co przyjechali, miał to już dla nich naszykowane. Przeważnie się wymieniali. Nie znam języków obcych więc nie mogę się wypowiedzieć konkretnie - wiem tylko tyle, co mi Dziadek powiedział. Czasami dzwonił wcześniej żebym przyjechał - myślę, że w charakterze ochrony. Bezpieczniej się czuł. Natomiast bardzo dobrze pamiętam pewnych "Niemców"... Przyjechali na białych tablicach, rozmawiali po niemiecku. Jeden był "Niemcem" a drugi tłumaczem - i ten tłumacz rozmawiał z Dziadkiem po polsku nie wiedząc, że On doskonale znał niemiecki. Po kilku minutach rozmów Dziadek wziął mnie na bok i powiedział: "Panie Mirku, oni chyba chcą mnie okraść - co tu zrobić?". Powiedziałem tym panom, że Pan Tadeusz nagle źle się poczuł i poprosiłem, by opuścili posesję. Można tylko wyobrazić sobie ich miny. Źle ocenili starszego Pana i się nie udało. Praktycznie nic nie zobaczyli więc byliśmy spokojni, że nie wrócą.
Pytanie od czytelnika: Czy miał Pan okazję widzieć kiedykolwiek całą kolekcję kolejek? Co się z nią stało po śmierci Tabenckiego?
Pan Mirek: Całej kolekcji kolejek to chyba nikt nie widział. Dużo jeździło po wystawach krajowych i zagranicznych. To co było w Polsce, w domu u Dziadka - część widziałem. Po śmierci zostało skradzione to co miał w domu - wiem, bo w tej sprawie była u mnie policja. Potem regularnie co jakiś czas przyjeżdżali i mówili, że syn rzuca na mnie jakieś podejrzenia. A to że mam "jego" samochody, że u mnie może coś być. Oczywiście to były jakieś urojenia.
Pytanie od czytelnika: Czy Pan Tabencki miał jakiś samochód, którym jeździł na co dzień?
Pan Mirek: Niestety już sam nie jeździł - ale uwierzcie mi, naprawdę miał czym jeździć.
Pytanie od czytelnika: Co wie Pan o rzekomych rekwiracjach pojazdów i partycypacji Tadeusza Tabenckiego w strukturach komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa?
Pan Mirek: W tamtych czasach nie znałem Tadeusza Tabenckiego, ale z jego opowiadań pamiętam że wtedy nikt tego nie chciał, a on to skupywał za tyle ile proponowali. Nawet pokazywał mi gazety z ogłoszeniami, gdzie doskonale było widać co i za ile można było kupić. Przyrównując to do dzisiejszych czasów to tak, jakby chciał kupić auto do 5000 zł - a może nawet mniej. Mało ludzi się takimi pojazdami u nas w kraju interesowało bo to było niepoprawne politycznie - w końcu panowała głęboka komuna... Co innego Wołga lub Warszawa - to było coś, a takie poniemieckie samochody to był wstyd. Poza tym jak kupował jakieś stare auto to w umowie był prawie zawsze zapis, że do celów kolekcjonerskich. Dobrze zarabiał, nie musiał się posuwać do wymuszeń. Jak go poznałem to jego marzeniem było muzeum w Grodzisku Mazowieckim - tego się trzymał do końca, chociaż nie wszystkim to pasowało. Kolekcjonerzy w Polsce zaczęli się interesować takimi samochodami w latach 60 i było ich naprawdę niewielu. W latach późniejszych nastąpił tak zwany "boom buntowników" - niektórzy chcieli się wyróżnić w tłumie, kolekcjonowanie stało się popularne i ludzie zaczęli się interesować zabytkową motoryzacją. Tadeusz Tabencki był osobą ponadczasową. Wykształcony, inteligentny, nigdy nie słyszałem żeby przeklął. To w latach 90 pojawiły się mity że wymuszał amochody, a przeważnie pisali to ludzie którzy nigdy nie mieli z nim do czynienia. Niestety tak jest do dnia dzisiejszego. W latach powojennych każdy, kto chciał coś więcej osiągnąć musiał należeć do partii - takie były czasy i on to po prostu mądrze wykorzystał. Jak by były dowody na jego "przywłaszczenia" to ludzie którzy po śmierci okradali dom na pewno by to ujawnili. Jestem głęboko przekonany, że to był dobry człowiek. Uważam, że nie było żadnych rekwiracji.
Pytanie od czytelnika: Czy oprócz oficjalnych wyjazdów Mercedesem lub Porsche, o których wspominała ekipa Tabencki Collection - jeździliście gdzieś jeszcze? Jeżeli tak, to jakim autem najczęściej?
Pan Mirek: Najczęściej jeździliśmy moimi samochodami. Oglądaliśmy samochody, motocykle, części, kiedy tylko dowiedzieliśmy się że coś ciekawego jest na sprzedaż to jechaliśmy. Często jeździliśmy do Warszawy zawieźć lub po odbiór części z chromu. Dziadek negocjował zawsze sam - ja czekałem w samochodzie. Czasami tylko pomagałem mu przenieść części które zakupił i taka była moja rola. Niestety do końca nie ufał nikomu . Ja byłem osobą towarzyszącą, co swego czasu za złe miała moja żona - miała pretensje, że więcej czasu spędzam z Dziadkiem niż z rodziną! Ale to drobny szczegół.
Pytanie od czytelnika: Czy znał Pan Irenę - żonę Tadeusza Tabenckiego? Czy podzielała Pana zdaniem pasję męża?
Pan Mirek: Odkąd poznałem Panią Irenę to nie sympatyzowała z pasją Dziadka. Wiecznie narzekała: Tadek to, Tadek tamto. Nie była z tego zadowolona. Trzeba przyznać, że Dziadek trochę zaniedbywał dom i związane z nim obowiązki ale już nie bardzo miał siłę na to wszystko. Nawet nie chciała jeździć z nami. Na jedno Auto Sacrum pojechała, ale całą drogę narzekała że wieje, że ją to nie interesuje i takie tam wymysły starszej Pani. Często jak w gabinecie rozmawialiśmy to nas podsłuchiwała, Dziadek wtedy mówił żeby się czymś zajęła. Taki był. Pamiętam, jak kiedyś mi zwracała uwagę że nie powinienem mówić na Pana Tadeusza "Dziadek", bo nie jesteśmy rodziną i Ona sobie nie życzy sobie, żebym tak mówił. Wytłumaczyłem jej o co chodzi z tym Dziadkiem, ale to nic nie dało. Nie była zadowolona że ja tam przychodzę i dała mi to do zrozumienia, ale Dziadek jej przetłumaczył po swojemu i dalej go odwiedzałem. Nie byłem ulubieńcem rodziny.
Pytanie od czytelnika: Jak wyglądały Pańskie kontakty z Wacławem Tabenckim? Jakie ma Pan spojrzenie na tą całą sytuację z nim?
Pan Mirek: Kontakt osobisty z tym panem miałem aż trzy razy na około 10 lat. Raz jak przyjechał do mnie z ojcem, żebym zajrzał do jego Fiata X1/9. Coś mu tam poprawiłem i pojechali. Drugi raz to w dniu śmierci Dziadka, natomiast trzeci raz to przyjechał do mnie do domu z pytaniami o samochody ojca, wtedy strasznie chciał się dowiedzieć też gdzie Dziadek miał konto. Później już nie miałem z nim kontaktu - nasyłał tylko na mnie policję. Niewiele mogę o tym człowieku powiedzieć. Dziadek mówił mi że nie chce by on przejął kolekcję, bo się do tego nie nadaje i wszystko przetraci. Widać po latach że miał rację. Nie chcę oceniać tego człowieka. Nie byłem ani jego, ani Pani Ireny ulubieńcem. Oni myśleli, że ja chcę namówić Dziadka na przepisanie kolekcji na mnie - co było oczywiście totalną bzdurą! Ale wiedzieli też, że gdy powstanie muzeum to ja pewnie będę jego zarządcą - i tego się prawdopodobnie bali. Wacek nigdy mi nie podziękował za to, że przez tyle lat charytatywnie pracowałem u jego ojca. Nie usłyszałem od niego żadnego dobrego słowa do tej pory . Co o nim myślę to zostanie moją tajemnicą. Z całym przekonaniem mogę powiedzieć że to był niewłaściwy człowiek do przejęcia kolekcji. Powinna należeć do państwa Polskiego, a nie do złodziei. Nie chciał się tym zajmować. Później dopuścił do siebie ludzi z tak zwanymi "propozycjami nie do odrzucenia". Przerosło go to wszystko, nie radził sobie z tym. Część eksponatów sprzedał - i są na to dowody. Większość wynieśli złodzieje znający się na rzeczy, a pozostała część padła ofiarą przypadkowych zbieraczy złomu. Nie ulega wątpliwości, że było to bardzo słabo zabezpieczone. Może kiedyś Wacek sam to wszystko wyjaśni, ale szczerze w to wątpię. To są skutki rodzinnych nieporozumień i niepohamowanej wręcz chciwości. Teraz można już tylko próbować dociekać prawdy, znaleźć jakieś mniej lub bardziej istotne pamiątki, zebrać to wszystko w jednym miejscu i pokazać ludziom zainteresowanym tym tematem na jakiejś wystawie. Muzeum, jakie chciał postawić Tadeusz nie powstanie z wiadomych przyczyn. Dużo ludzi z tamtych czasów już nie żyje, część nabrała wody w usta bo rzekomo ich to nie dotyczy. Złodzieje na pewno się nie przyznają, bo mieli z tego ogromne korzyści. Niektórzy żyją z tej kolekcji do dzisiaj. Dobrze, że są jeszcze ludzie którzy pamiętają tak nietuzinkowego człowieka jakim był Tadeusz Tabencki i starają się tą wiedzę zebrać dla potomnych. Chciał zrobić dużo, zrobił dużo i niewiele zabrakło - niestety, jak to często w życiu bywa, odszedł w nieodpowiednim momencie. Jednak pamięć o tej historii pozostanie przy życiu dzięki Wam. Bardzo się cieszę, że po tylu latach mogę coś jeszcze dla Was i dla Niego zrobić.
Pytanie od czytelnika: Czy Tadeusz Tabencki mieszkał wcześniej przy ulicy Orląt? Kiedy orientacyjnie przeprowadził się do domu przy ulicy Krasińskiego?
Pan Mirek: Kiedy poznałem Pana Tadeusza to już mieszkał przy ul. Krasińskiego, ale mówił mi o domu przy ul. Orląt że tam mieszkał . Szczegółów nie pamiętam, bo było to ponad 30 lat temu i nie było to dla mnie jakoś szczególnie interesujące.
Pytanie od czytelnika: Czy Tabencki opowiadał Ci o swojej przeszłości? Na przykład czym zajmował się przed wojną?
Pan Mirek: Trochę opowiadał o tym, jak się uczył wszystkiego. Podglądał ludzi jak rozbierali swoje samochody, rozmawiał z nimi o co w tym chodzi. Był też zdolnym rysownikiem, robił między innymi reklamy czy etykiety dla takich firm jak Telefunken, Philips. Opowiadał o różnych wyścigach, o tym jak zaczął jeździć - mówił że nigdy nie był w czołówce, ale dawał radę. Już przed wojną miał marzenia, żeby zbierać samochody - i już wtedy zbierał też części do składania swoich wehikułów. I tak to się zaczęło. Był z bogatej rodziny, mógł sobie na wiele pozwolić.
Pytanie od czytelnika: Jaki był Pana ulubiony samochód Tadeusza Tabenckiego?
Pan Mirek: Tu nie może paść inna odpowiedź - byłem bezgranicznie zakochany w Mercedesie.
Pytanie od czytelnika: Na ile egzemplarzy ocenia Pan kolekcję motocykli? Ona bardzo rzadko pojawia się w kontekście całej kolekcji - a pewnie niezasłużenie...
Pan Mirek: Myślę, że w kolekcji było dużo więcej motocklii niż samochodów. Miał prawie wszystkie motocykle polskie - oprócz Sokoła 1000. Było dużo motocykli niemieckich - BMW, ZUNDAPP, DKW, sporo angielskich... Oprócz tego kilka kilka belgijskich, trochę czeskich. Bogata to była kolekcja rarytasów. Nie liczę tu takich egzemplarzy co były w tak zwanych workach, niekompletne - chociaż i z tego można było parę sztuk złożyć. Złodzieje z łatwością kradli co tylko mogli, bo to było dużo lżejsze niż samochody i łatwiejsze do późniejszych rejestracji. Miał też kilka takich co w tamtych czasach miały bardzo słabą cenę, ale za to teraz...
Na dzisiaj to już koniec - ale jak zwykle szykujemy kolejne ciekawe tematy. W tym miejscu chcielibyśmy jeszcze podziękować Panu Mirkowi za poświęcony czas - a poświęcił nam go jak do tej pory bardzo dużo. Po kolejną garść informacji na temat kolekcji Tadeusz Tabenckiego zapraszamy już za tydzień!
Wywiad przeprowadzili: Nasi Czytelnicy
Zdjęcia bezinteresownie udostępnił: Mirosław Wnuczek