Jakiś czas temu odbyliśmy niesamowitą podróż do miejsca, w którym do dzisiaj mieszka rodzina Tadeusza Tabenckiego – Radomska. Nazwa tego położonego w województwie łódzkim miasta wielokrotnie pojawiała się na pożółkłych kartach wertowanych przez nas dokumentów jak i tyłach fotografii należących niegdyś do bohatera naszej strony. Z pewnością było to jedno z tych niezwykłych spotkań. Mieliśmy bowiem okazje poznać siostrę - Panią Aleksandrę Michalską, brata - Pana Pawła Michalskiego oraz bratową – Panią Krystynę Michalską Ireny Tabenckiej (zd. Michalska), towarzyszki życia grodziskiego kolekcjonera. A wszystko za sprawą jednego komentarza, który pojawił się pod zamieszczonym przez nas w Internecie postem!
Podekscytowani możliwością poznania bliskiej rodziny Ireny Tabenckiej, w podróż wyruszyliśmy już z samego rana. Przed spotkaniem zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Sulmierzycach, aby przyjrzeć się z bliska Kościołowi pw. św. Erazma Biskupa Męczennika, którego wnętrza przed laty miał malować grodziski kolekcjoner. Stare malowidła naścienne zostały już jednak zastąpione nowszymi, choć wciąż jakby inspirowanymi przeszłością wzorami. Ale do tego tematu wrócimy jeszcze później. Następnie udaliśmy się na umówione wcześniej spotkanie.
Już na samym miejscu, niezwykle miłym i serdecznym rozmowom towarzyszyły także niezwykłe pamiątki przeszłości. Były nimi świetnie zachowane obrazy, których autorem był ojciec Ireny Tabenckiej – Stanisław Michalski. Jak zdradził nam syn Pana Stanisława, dzieła te są przykładem malarstwa petersburskiego, a każde z nich do dnia dzisiejszego posiada oryginalny podpis swojego twórcy. Bardzo często mówi się, że obrazy są prawdziwym odzwierciedleniem ludzkiej duszy i prawdziwych emocji. W tym przypadku naprawdę dało się to zauważyć.
„Mój ojciec Stanisław Michalski od dziecka wyróżniał się on niezwykłym talentem i zamiłowaniem do sztuki. Wszystko wyszło na jaw, gdy był jeszcze młodym chłopakiem. Do szkoły uczęszczał jeszcze pod zaborem ruskim. Podczas jednej z lekcji w szkole, trzymał on pod ławką szkicownik i tworzył portret swojego profesora. Gdy ten jednak go przyłapał, wziął do ręki szkicownik i zaczął przyglądać się pracy swojego ucznia. Po chwili powiedział ojcu tylko tyle – „Ja Ci pomogę”. I tak to się wszystko zaczęło. Później ojciec ukończył szkołę malarstwa w Petersburgu, pracował też w Rosji. Następnie powrócił do Radomska, gdzie był jednym z dwóch w Polsce grafologów sądowych. Jeden obejmował wtedy część południową, a drugi cały obszar północny kraju. Ojciec miał w swoim życiu trzy żony. Pierwsza z nich, Stefania Mładanowicz, była hrabianką i z nią miał dwójkę dzieci – Eugeniusza i Irenę. Eugeniusz zginął podczas wojny podczas powrotu ze stalagu, choć krążyły też plotki, że on później wrócił i wyjechał do Ameryki. Owocem miłości z drugą żoną, Marią, była Aleksandra. Natomiast ja pochodzę z trzeciego związku mojego Ojca z Heleną Kaczmarczyk i jestem jego najmłodszym dzieckiem” – wspomina Pan Paweł Michalski.
"Mojego Taty nawet dzisiaj bardzo mi brakuje. On bardzo kochał swoje wszystkie dzieci, dla których zawsze był bardzo wyrozumiały. Pod tym względem to był przekochany Tata. Nie zajmowały go za bardzo tematy rzeczy materialnych, miał gest. No i oczywiście otaczały go piękne pasje – był artystą, malarzem. Wszystkim swoim dzieciom przekazał też swoje talenty – Paweł pięknie maluje, Irena też miała zdolności, ja również. O rodzonym bracie Ireny, czyli Eugeniuszu, mało co mogę powiedzieć. Miał on niesamowitego bzika na punkcie wojska. Ciągle tylko myślał o wojnie i w końcu ją… wywołał! Wracając do Ojca - był także bardzo sprawiedliwą osobą. W pewnym czasie był dyrektorem jednego z gimnazjów w Piotrkowie Trybunalskim, w którym też wykładał. W tym samym czasie Gienkowi zdarzyło się oblać maturę. Zaraz po tym miał pretensje do niego, że przy takich znajomościach on mu nic nie załatwił. Skutek tego był taki, że jak przyszła wojna to Gienek był zwykłym sierżantem i niestety z tej wojny już nie wrócił. Ojciec powiedział, że nic za plecami innych nie będzie robił, a jeśli Eugeniusz chce to za rok może zdawać ponownie, co się jednak nie wydarzyło. Ale jak na świat przyszedł Paweł to Tato był wniebowzięty! Wszystko mu było wolno, jak to najmłodszemu z rodzeństwa!” – wspomina Pani Aleksandra Michalska, siostra Ireny.
„Jeśli chodzi o Irenę to była ona nieco wycofaną i skrytą osobą. Lubiła przebywać w samotności. Doskonale pamiętam jej sukienki, które widziałem na publikowanych przez Was fotografiach. Zawsze miała takie charakterystyczne uczesania, kapelusze. Posiadała też duży talent artystyczny. Podobnie jak wszyscy u nas w rodzinie - bardzo lubiła rysować jak i malować, zawsze robiła sobie jakieś rysuneczki na karteczkach. Możliwe, że ta pasja zainspirowała ją do dalszych planów na życie, bo Irena została przyjęta do łódzkiej szkoły jubilerskiej. Nie ukończyła jej jednak, gdyż w tym samym czasie w jej otoczeniu pojawił się Tadeusz i to właśnie z nim się związała. Nie pamiętam jednak, aby mieli oni jakiś ślub” – dodaje Pan Paweł Michalski.
Na odwrocie jednej ze starych fotografii natknęliśmy się na bardzo ciekawy rysunek kobiecej twarzy. Przypuszczamy, że mógł być on autorstwa Tadeusza - zarówno jak i Ireny.
Do dziś intrygującą dla nas sprawą jest historia pojawienia się w Radomsku Tadeusza Tabenckiego. Jak wynika z kilku dokumentów i archiwalnego wywiadu przeprowadzonego z nim samym, miał on pomagać Stanisławowi Michalskiemu podczas prac renowacyjnych sulmierzyckiej parafii. Sporządził on nawet odręczne wykonane projekty malowideł naściennych, których zdjęcia prezentujemy Wam poniżej. Co ciekawe, Tadeusz w przeszłości malował wnętrze jednego z kościołów znajdujących się w Marsylii, gdzie mieszkała jego ciotka. Jak trafił więc w tamte okolice? Tego póki co nie wiadomo. Pewne natomiast jest to, że Tadeusz Tabencki mieszkał przez jakiś czas w domu przy ulicy Dobrej 3 w Radomsku. W jego prywatnej korespondencji doszukaliśmy się jak na razie tylko kilku dokumentów związanych z tym miastem.
„Dowiedziałem się kiedyś, że Ojciec tworzył takie ekipy malarzy, które na przykład malowały budynek słynnej Kinemy w Radomsku. Ani ja, ani moja siostra nie kojarzymy jednak, by Tato w ogóle pracował wcześniej z Tadeuszem podczas renowacji tego kościoła. Jeśli już to sam czasem wykonywał on jakieś stacje do wnętrz kościołów. Możliwe więc, że Tadeusz był jednym z jego pomocników i tak się poznali. Ta sama sprawa dotyczy wystawionego na prośbę Tadeusza dokumentu, w którym Ojciec nazywa go swoim pomocnikiem i ekspertem grafologii sądowej. Tadeusz nigdy nie chwalił się przed nami, że interesuje się sztuką i tworzy jakiekolwiek grafiki. W ogóle nie znaliśmy go od tej strony, co teraz jest dla nas właśnie sporym zdziwieniem”.
„Irena, moja przyrodnia siostra, była taką trochę kokietką, zawsze elegancko ubrana. Nie było elegantszej od niej w Radomsku - nie wdałam się w nią. Między nami była różnica 12 lat. Pamiętam, że bardzo lubiła koty i również pięknie rysowała. Tadeusz natomiast chyba najbardziej zatarł mi się w pamięci. Irena była w nim bardzo zakochana. Jak mieszkał z nią w Radomsku to ja byłam jeszcze dzieckiem i dosyć rzadko go widywałam. Pamiętam go jeszcze jako kawalera, kiedy przychodził do nas do domu, do Ireny. Jak wybuchła wojna to oni przenieśli się do Krakowa. Choć rzadko nas później odwiedzali to pamiętam, że Tadeusz zawsze przyjeżdżał tutaj pięknym samochodem, który w na desce rozdzielczej miał pełno zegarów. Wtenczas to pół Radomska się zlatywało oglądać właśnie ten wóz. Nawet nie sama maszyna wzbudzała tyle zainteresowania, co te wszystkie błyskotki w jego wnętrzu! Pamiętam jak opowiadał mi też o swoim poważnym wypadku, którzy przydarzył mu się na rajdzie [wypadek na Bugatti T35]. Ale że Irena bywała jego pilotką to się dopiero teraz dowiedziałam. Samochody były dla niego pasją od początku do samego końca. Jak widać, dla nich był w stanie zrobić dosłownie wszystko.” – wspomina Pani Aleksandra Michalska, siostra Ireny.
„Nasze drogi rozeszły się przez wyjazd Ireny z Radomska. Ostatni raz była u nas jak mieszkaliśmy jeszcze w starym mieszkaniu przy ulicy Brzozowej, a może było to jeszcze podczas spotkania rodzinnego w Piotrkowie Trybunalskim? Nie pamiętam. Ja byłam też matką chrzestną jednej z córek Wacka. Przyjechałam wtedy do nich do Warszawy. Niestety, oni nie starali się o późniejszy kontakt, a każdy jak wiemy miał swoje sprawy na głowie. Jak teraz przeglądam te wszystkie archiwalne fotografie to muszę przyznać, że starość Tadeusza jednak nie oszczędziła. Bardzo dobrze pamiętam jednak żonę brata Ireny, Eugeniusza, która była wspaniałą osobą” - dodaje nasza rozmówczyni.
Przy tej okazji warto wspomnieć, iż Pani Aleksandra Michalska należała do oddziału słynnego Warszyca czyli Stanisława Michała Sojczyńskiego - słynnego żołnierza wyklętego, kapitana piechoty Armii Krajowej oraz organizatora i dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego, który po zakończonej wojnie wciąż ukrywał się w lesie. Pani Aleksandra była łączniczką w jego oddziale. Po wojnie pracowała jako lekarz weterynarii.
„Tadeusz miał ogromną makietę kolejową z doskonale odtworzonymi modelami pociągów. Było ich wtedy kilkanaście. W Krakowie to się wszystko działo, ale nie wiem co się później z tym stało. Ale za to dobrze pamiętam Wacka. Dawniej to przyjeżdżał do Radomska częściej, bo miał tutaj liczną rodzinę. Raz też gdzieś jechał i po prostu przejeżdżając obok się tutaj zatrzymał. W tym mieszkaniu był tylko raz, bo poszukiwał metryki. A tak się zmienił wtedy, że go nie poznałam stojącego w drzwiach. Powiedział wtedy tylko – Ciociu! Przecież to ja jestem Wacek!” – dodaje nasza rozmówczyni.
„Zawsze była śmieszna sytuacja, bo z układów rodzinnych wychodziło, że byłem dla Wacława wujkiem, a byłem od niego sporo młodszy. Prawie 20 lat różnicy między nami było. Pamiętam jak się do mnie zawsze zwracał per wujek. Z tych dziennikarskich rzeczy to opowiadał nieraz naprawdę niesłychane historie. Prócz Veto, pracował on też w najstarszym europejskim piśmie technicznym o nazwie Przekrój, które później zostało zlikwidowane przez komunistów. Opowiadał mi, że pewnego razu wysłali go z redakcji na wywiad do jakiegoś człowieka za granicę. Nie był w ogóle świadomy z kim będzie rozmawiać. Dopiero na miejscu okazało się, że jak już wszedł na umówione spotkanie u swojego rozmówcy, to na dywaniku czekały już tam same osobistości z NASA. Wacław śmiał się, że to właśnie on był największym plebejuszem w tym całym towarzystwie! Dopiero po chwili uświadomił sobie z jakim geniuszem ma do czynienia! Jego rozmówca miał wymyśleć w czasie wojny specjalne anteny amplitudowe, które były nie do wyłapania przez radary. Później jego wynalazek poszedł w świat, ale on sam jakoś nigdy z tego nie zasłynął” – wspomina Pan Paweł Michalski.
„Wacek bardzo często przyjeżdżał do Radomska bez wcześniejszej zapowiedzi. Pamiętam, że pewnego razu ktoś zapukał do drzwi naszego dawnego domu znajdującego się przy ulicy Brzozowej, który tak bardzo kochał nasz ojciec. Po uchyleniu drzwi, naszym oczom ukazał się Wacław. Przywitał się i poprosił nas wtedy, abyśmy pomogli mu przepchnąć samochód, który z racji braku paliwa – stanął na środku skrzyżowania i zablokował cały ruch. Bez chwili namysłu poszliśmy mu pomóc przepchać wóz. Jak dobrze pamiętam był to kremowy lub biały sedan. Możliwe, że był to Fiat Mirafiori” – nadmienia nasz rozmówca.
„Relacje Wacka z Tadeuszem nigdy nie należały do najlepszych. Dochodziło nawet do tego, że przyjeżdżał on do nas z Warszawy na skuterze Osa, ponieważ własny ojciec nie chciał dać mu samochodu. Innym razem przyjechał wraz z Tadeuszem. Radomsko znajdowało się wtedy na trasie powrotnej z jakiejś imprezy sportowej, był to chyba Rajd Dziennikarzy. Obaj startowali wtedy na białej Zastavie 750. Ten mały samochodzik miał w środku ogromną konsolę, na której znajdowała się masa kontrolek, przycisków i zegarów - dosłownie jak w kokpicie samolotu! Wacław śmiał się wtedy, że cały ten sprzęt jest wart więcej niż jego Zastavka. Pamiętam, że największą pasją Wacka była fotografia i te wszystkie jego aparaty, których miał pełno. Do dziś mam w głowie obraz jak podczas jego odwiedzin u nas, na łóżku leżał jakiś drogi sprzęt fotograficzny, a on obchodził się z nim jak z największym skarbem. Tadeusz bał się Wackowi dawać jakiekolwiek pieniądze, ponieważ ten najchętniej wszystko zamieniłby na aparaty fotograficzne – i to także te najmniejsze na świecie. Jakoś w połowie lat dziewięćdziesiątych Wacek odwiedził nas ostatni raz. Przyjechał wtedy ze swoją żoną. Opowiadał wówczas niesamowite historie o tej kolekcji, że jacyś ludzie go szantażują, straszą.”
Od kilku osób bywających niegdyś u Państwa Tabenckich wielokrotnie słyszeliśmy, że właśnie ta Zastava miała być w przeszłości jednym z przystosowanych do sportu samochodów samego mistrza kierownicy - Sobiesława Zasady.
„Ja osobiście miałam okazję poznać tylko Wacława Tabenckiego, czyli syna Tadeusza. Było to mniej więcej w latach osiemdziesiątych, kiedy przyjechał on do Radomska jakimś bardzo luksusowym samochodem jak na tamte czasy. Widziałam go wtedy tylko pierwszy i ostatni raz” – wspomina Pani Krystyna Michalska.
„Poza tym, odwiedziny Tadeusza i Ireny zawsze zapamiętam jako wielkie wydarzenie, porównywalne niemalże do przyjazdu kogoś z Ameryki. Oboje byli elegancko ubrani, Tadeusz chodził wtedy w kapeluszu. Raz przyjechali do nas takim ciemnym, zabytkowym Fiatem. Mógł to być to przedwojenny Polski Fiat 508. Tylna klapa ich wozu była przymocowana na gumkach recepturkach, a cała karoseria aż się świeciła od nałożonego wcześniej wosku i zapewne kilkugodzinnego polerowania. Pamiętam, że jak Tadeusz musiał przejechać tym samochodem przez polny odcinek drogi to zaraz po tym zaglądał on pod samochód i sprawdzał czy coś przypadkiem nie zostało zabrudzone. Kojarzę też jego piękną Alfę Romeo [model Giulietta Sprint 1300]. Przyjeżdżał nią tu chyba ze dwa razy. Zazwyczaj bywało tak, że Tadeusz zostawiał Irenę w jej domu rodzinnym, a następnie wracał do siebie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie tylko jedna rzecz. Bardzo często zdarzało się, że nie przyjeżdżał po nią z powrotem! Cała ta historia jest bardzo dziwna jak i zarazem wciągająca” – podkreśla Pan Paweł Michalski.
Mamy nadzieję, że od tej pory Radomsko nie tylko dla nas będzie ważnym miejscem, z którym niewątpliwie związana jest historia Tadeusza Tabenckiego jak i jego rodziny. Państwu Michalskim jesteśmy niezmiernie wdzięczni za poświęcony nam czas i wiele cudownych rozmów, za które serdecznie chcielibyśmy w tym miejscu podziękować. Są to dla nas kluczowe przekazy ustne bez których przedwojenny jak i zarówno powojenny wątek życiorysu rodziny Tabenckich wciąż byłby dla nas wielką i nieodkrytą jak dotąd zagadką. Gdy tylko będziemy wiedzieć coś więcej związanego z tym jakże ciekawym tematem – na pewno podzielimy się tymi informacjami na naszej stronie.
Tekst: Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Krzysztof Werkowicz, Tomasz Skrzeliński, Jerzy Wawrzyński, Wikipedia.org