"Tajemnica rozkradzionej kolekcji" to chyba najbardziej znany artykuł dotyczący grodziskiej kolekcji. Ukazał się on w lutym 2003 roku w magazynie "Kulisy", a jego autorem był Rafał Jabłoński. Jakiś czas temu dzięki uprzejmości naszych czytelników otrzymaliśmy skany oryginalnego artykułu. Jako, że wykonuje on obecnie pewnie setne okrążenie Internetu uznaliśmy, że warto by było go przeanalizować i potwierdzić lub zaprzeczyć informacjom, które są w tym artykule podane. Nie było łatwo - jest to chyba nasze najdłuższe jak do tej pory opracowanie. Mimo ilości posiadanych materiałów nie zweryfikowaliśmy niestety wszystkich informacji w stu procentach - mamy jednak nadzieję, że to co przygotowaliśmy w jakiś sposób rozjaśni Wam całą sytuację. Zapraszamy więc do lektury!
Uwaga -kursywą cytujemy fragmenty artykułu,natomiastwytłuszczone fragmenty tekstusą już naszą analizą.
Znów mnie obrobili. Wynieśli kawałek jaguara i bmw - głos Wacława Damęckiego załamuje się w słuchawce. To już druga kradzież w tym roku. Na naszych oczach znika największa prywatna kolekcja zabytkowych samochodów w Polsce.
Chodzi oczywiście o Pana Wacława Tabenckiego - czyli syna Tadeusza Tabenckiego. Na początku lat 2000 faktycznie miała miejsce największa grabież kolekcji, o czym możecie przeczytać między innymi u nas na stronie.
Okradają go, bo tam nikt nie mieszka i nikt tego nie pilnuje - mówi Tomasz Skrzeliński, prezes Klubu Pojazdów Zabytkowych.
Powyższe zdanie wydaje się być prawdziwe - po śmierci Ireny Tabenckiej(żony Tadeusza Tabenckiego) w 2001 roku już nikt nie pilnował codziennie samochodów. Wacław co prawda zaglądał na działki regularnie, ale równie dobrze można było poprzestać na pordzewiałej tabliczce "TEREN PRYWATNY - WSTĘP WZBRONIONY". Fakty są takie, że trzeba by było tego pilnować przez 24 godziny na dobę - bo już za życia Tadeusza Tabenckiego zdarzały się tam duże kradzieże.
- A jak mam pilnować? - Wacław Damęcki wścieka się. - Niech pan nie podaje mojego nazwiska, zmieni je. Dla bezpieczeństwa.
No cóż - do dzisiaj nie poznaliśmy motywów działań Pana Wacława. Wiadomo nam jedynie, że dom przy ulicy Krasińskiego w chwili powstania artykułu, czyli w 2003 roku - nadawał się jeszcze do zamieszkania.
- Tu jest stary dom, w którym od 40 lat nie żyjemy. Mieszkam w Milanówku, albo u córki w Warszawie. Przy autach pojawiam się co jakiś czas. Patrzę, co mi znów ukradli. A jak nie zauważę, to i tak będę wiedział, bo regularnie ktoś do mnie telefonuje i proponuje części samochodowe. Gnojki myślą, że będę odkupywał swoje rzeczy...
W powyższym akapicie jest mowa oczywiście o działce przy ulicy Orląt. Rodzina Tabenckich mieszkała w małym domu mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych - później przenieśli się do dużo większego domu przy ulicy Krasińskiego, raptem 500 metrów od pierwszej działki. Pan Wacław do dzisiaj mieszka w Warszawie, w wielu opowieściach faktycznie pojawiał się Milanówek - jednak do dzisiaj nie udało nam się tych opowieści potwierdzić. Co do telefonów - mogło tak być. Faktem jest jednak, że sam Pan Wacław również regularnie sam wyprzedawał różne rzeczy z kolekcji.
Przed dwoma laty Damęcki zobaczył rano, że większość wozów w garażach ma podniesione maski. Wyglądało tak, jakby obfotografowywali silniki. Najpewniej tworzyli ofertę złodziejską. Wacław Damęcki pokazuje opla GT z wyrwanymi przez złodziei reflektorami.
Jest to całkiem możliwe - myśląc o dwóch latach wstecz od powstania artykułu, autor miał na myśli rok 2001. Wtedy też zmarła Irena Tabencka, która do końca zamieszkiwała posesję przy ulicy Krasińskiego - i to własnie po jej śmierci rozpoczęła się tak zwana "jazda na całego". Złodzieje nie mieli żadnych hamulców.
Moja rodzina zawsze kochała samochody - mówi Wacław Damęcki. O zbiorach jego nieżyjącego już ojca - Tadeusza, krążyły legendy. Od wczesnych lat 50. zwoził auta z całej Polski. Miał olbrzymiego mercedesa 540 K, który "grał" w filmie "Noc generałów"; jeździł nim aktor Peter O'Toole. Gazety rozpisywały się, że samochód palił 50 litrów benzyny na 100 kilometrów.
Tadeusz Tabencki rozpoczął kolekcjonowanie samochodów już przed wojną, czego dowodem mogą być między innymi przedwojenne zdjęcia z różnymi autami i motocyklami. Prawdą jest jednak, że największy rozwój kolekcji przypadł właśnie na lata 50 i 60 XX wieku. I faktycznie w kolekcji znajdował się Opel GT - ale do tego dojdziemy za chwilę... Natomiast w filmie "Noc Generałów" grał Maybach Zeppelin. Co do Mercedesa 500K - według Pana Mirosława Wnuczka samochód potrafił spalić około 40 litrów benzyny na 100 kilometrów w jeździe typowo miejskiej - na trasie wartość ta spadała do 30 litrów.
Miał też dwa wyścigowe bugatti, dwie alfy romeo, maybacha zeppelina - luksusowy kabriolet z motorem od niemieckiego sterowca, sportowe dixi, auto z aluminiową płetwą z tyłu i dziesiątki innych, rzadkich wozów.
Wyścigowych Bugatti było na pewno więcej niż dwie sztuki - w momencie śmierci Tabenckiego w Grodzisku były na pewno dwie sztuki - prawdopodobnie T35 oraz T43 Uhlik, który wywędrował do Czech. Były dwie Alfy Romeo 6C 2500 Freccia D'Oro - srebrna w 2008 wyjechała z Polski, a druga - niegdyś niebieska - opuściła nasz kraj w roku 2020. Zeppelin również znajdował się w kolekcji. Dixi podobno było kilka sztuk - oprócz tego były również przedwojenne sportowe modele BMW, czyli między innymi 315 czy 328... Auto z aluminiową płetwą z tyłu - mogło tutaj chodzić o Bugatti T57 z nadwoziem Voll & Ruhrbeck, które opuściło Polskę pod koniec lat sześćdziesiątych - jeszcze za życia Tabenckiego. I to prawda - były tam jeszcze inne, bardzo rzadkie samochody.
- To była najwspanialsza kolekcja w Polsce, której prawie nikt nie widział - wspomina prezes Tomasz Skrzeliński. - Do starego Damęckiego szło się, jak do guru. Kiedy chciał, to rozmawiał z nami. To była potęga. Kiedyś kupiłem sobie dekawkę i byłem szczęśliwy, a on mnie zbył, że ma kilka takich.
Tadeusz Tabencki był bardzo ostrożnym człowiekiem i raczej nie chwalił się swoimi zbiorami. Bardzo mało ludzi miało szanse zobaczyć całość - dlatego też jest bardzo mało zdjęć kolekcji z lat życia jej właściciela. Nie pozwalał on nawet za bardzo fotografować swoich zbiorów. Z drugiej strony - nie ma się co dziwić...
Według Juliusza Siudzińskiego, kolekcjonera i restauratora dawnych aut, była to największa kolekcja w Polsce. Ponad pół setki dobrych aut. Niemal wszystkie na chodzie. - Ile zostało? Mówią o 30-40. Można to wyremontować, żeby jeździło, ale potrzebne są duże pieniądze - Siudziński jest rozżalony. - Po śmierci Tadeusza nikt się tym nie interesował.
W 2003 roku na pewno było więcej niż 30 - 40 samochodów. Z kolei pół setki za życia może być trochę niedoszacowaną wartością. Szacujemy, że w kolekcji było co najmniej około 100 samochodów i drugie tyle motocykli.
- Rzeczywiście kolekcja Damęckiego była największą w Polsce - uważa prezes Skrzeliński. - Teraz najwięcej aut jest u Mikiciuka w Otrębusach, w jego muzeum. Mówi, że ma 300 pozycji, ale tam są i autobusy, i samoloty bez skrzydeł i wiele wraków do remontu. Ile samochodów na chodzie? Nie wiem, może 20, może 50.
Bez wątpienia jeszcze w 2003 roku na działkach Tabenckiego znajdowała się największa "kolekcja" w Polsce. Na chwilę obecną największy zbiór znajduje się w Prywatnym Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach, należącym do rodziny Mikiciuków. Ciężko nam stwierdzić jak było w roku 2003, dlatego nie podejmujemy tego tematu dalej.
W Polsce jest kilkanaście prywatnych zbiorów, liczących od 3 do 15 pojazdów. Tomasz Skrzeliński wylicza, że Bartniccy w Nowym Dworze mają do 10 samochodów; ostatnio sprzedali dwa adlery, Jan Peda w Gostyninie ma 15 aut, salon "Nostalgia" w Łodzi - kilkanaście wozów z lat 60., a nieujawniania kolekcja cadillaków we Wrocławiu - do 30 sztuk.
No cóż... Od 2003 roku rynek klasycznej motoryzacji w Polsce rozwinął się bardzo i w chwili obecnej jest u nas wiele pięknych zbiorów. Jednak nie to jest tematem naszej strony, dlatego nie będziemy analizować tych słów.
Jak powstał zbiór Damęckich? Juliusz Siudziński wspomina, że senior rodu miał już przed wojną niezłą kolekcję, a sam jeździł nowym bugatti. Po wojnie pracował w wydziale komunikacji i orientował się kto wyrejestrowuje stare auta. Odwiedzał właścicieli i za grosze kupował pół-wraki. które potem remontował.
Z tego co wiemy, faktycznie tak było. Tadeusz Tabencki opowiadał w jednym z wywiadów, że własnie już przed wojną rozpoczął kolekcjonowanie. W latach pięćdziesiątych oraz sześćdziesiątych faktycznie pracował w Wydziale Komunikacji przy ulicy Floriańskiej i faktycznie kupował tanio stare samochody - w odkupionych dokumentach znaleźliśmy dużo starych gazet z zakreślonymi ogłoszeniami. Stary samochód naprawdę można było kupić bardzo tanio. I to są potwierdzone fakty. Doszły nas jednak ostatnio słuchy, że w kolekcji mogły się znajdować samochody o niepewnym pochodzeniu - będziemy je weryfikować, na razie jednak wstrzymamy się z osądami. Podajemy to jedynie jako ciekawostkę.
- Na początku lat 70. chciał zrobić muzeum, prosił, żeby władze Warszawy się dołożyły, ale urzędnicy nie chcieli budować pawilonu dla prywatnej kolekcji - opowiada prezes Skrzeliński. - Po śmierci Tadeusza pojechałem do rodziny i pytałem się, co chcą zrobić a autami, może im pomóc? Ale nie dogadałem się z nimi.
Istnieje dokument z końcówki lat sześćdziesiątych informujący o wpisaniu kolekcji do rejestru zabytków. Do teraz nie rozumiemy, dlaczego nie udało się Tabenckiemu dogadać z Muzeum Techniki - wiemy jednak, że na początku lat dziewięćdziesiątych zakasał rękawy i próbował stworzyć muzeum sam. Zabrakło niewiele - niestety nie udało się. Po śmierci Tadeusza rodzina ze znanych tylko sobie powodów potraktowała całą kolekcję w dość dziwny sposób.
- Mogliśmy wziąć w depozyt całą kolekcję, lecz syn pana Damęckiego nie był zainteresowany - opowiada Henryk Twardowski, dyrektor techniczny Muzeum Techniki. - A kupnem my nie byliśmy zainteresowani, bo siedzimy w długach i nie mamy na bieżącą działalność.
Niestety - do teraz nie potwierdziliśmy tych słów. Było jednak wiele ludzi, który chcieli pomóc. Pytanie tylko, czy miała być to pomoc bezinteresowna...
Stoimy na wielkiej posesji, znajdującej się koło Grodziska Mazowieckiego. Stary okratowany dom, obok dwa składy i kilka wielkich, blaszanych garaży. A naokoło ponad 70 pordzewiałych samochodów.
W tym akapicie wdarło się małe zamieszanie - kilka akapitów wyżej pojawia się zdanie, że zostało 30 - 40 samochodów. Tutaj jest już mowa o 70 sztukach. Pozostawimy to bez komentarza.
- Ojciec je tak stawiał, żeby nie można było wytoczyć najlepszych pojazdów - wspomina pan Wacław. Samochody stoją zestawione w szachownicę. I to większość bez kół, tak, że nie można ich przetoczyć. Gdyby nie to, dawno by wszystko wywieziono.
To prawda. W latach dziewięćdziesiątych Tabencki nałogowo kupował za grosze produkty z demoludów, które miały służyć jako "barykady" - i utrudniać dostęp do lepszych egzemplarzy, własnie w obawie przed kradzieżą.
- Tu rozbili ścianę i wynosili kawałki volkswagena KDF z 1940 roku, zwanego szufladą - Wacław Damęcki pokazuje zniszczony bok betonowego magazynu. To słupy, między które wkładane były płyty zbrojone stalą. Ktoś walił tak długo, aż popękały, łomem wygiął pręty i wszedł do środka.
Zdjęć Volkswagena KDF nigdy nie widzieliśmy - jednak z opowieści wiemy, że taki samochód faktycznie się tam znajdował. Podczas jednej z naszych eksploracji znaleźliśmy również felgi od KDFa - co może tylko potwierdzać nasze przypuszczenia o istnieniu tego pojazdu. Co do rozbrajania budynków - sami widzieliśmy je wielokrotnie i faktycznie sposób ich zniszczenia wskazuje na wielokrotne włamania. Złodzieje byli bardzo pomysłowi.
- Przed laty policjanci, którzy przyjechali po kolejnym rabunku, radzili, żeby wreszcie uporządkować ten bałagan i postawić w rzędach - mówi prezes Tomasz Skrzeliński. - Ale to by tylko ułatwiło złodziejom pracę.
Być może tak było. Jest to wypowiedź, którą niestety ciężko jest nam zweryfikować.
W rogu posesji Damęcki pokazuje łom, leżący na ziemi. - To jeszcze nic, kiedyś znalazłem taran z dwoma uchwytami, służący do rozbijania ścian.
W mniejszym garażu w którym stał między innymi Delage i Bugatti T43 Uhlik - faktycznie rozbito całą ścianę.
Kiedy już myślał, że zna wszystkie sposoby włamywaczy, okazało się, że nocami wchodzili do jednego z garaży przez dach. A potem godzinami rozkręcali unikalnego jaguara SS 100 i bmw 327.
Autorowi chodziło pewnie o niebieskiego Jaguara. Jeżeli chodzi o BMW - tak jak pisaliśmy wcześniej, tych przedwojennych sportowych maszyn było tam co najmniej kilka.
Ten drugi to unikatowy samochód. - Ma trzy gaźniki. Przed wojną zrobiono tylko 81 takich maszyn - Wacław Damęcki nie może odżałować straty. Podwórze zastawione jest wrakami aut. Czego tam nie ma - chevrolety z lat 50., fiat multipla z początku lat 60, garbate warszawy i sześciocylindrowe bmw 340. Na tym złomowisku jest ich aż pięć.
Niebieskim Jaguarem był model SS 2,5 Litre w odmianie Saloon. Były Chevrolety, Multipla, Warszawy i BMW 340. Nie wiemy czy było ich aż pięć - ale na pewno było więcej niż jedno.
Rozbite ściany trudno zreperować, bo nie ma do czego dospawać stalowych prętów. Sam beton. Dachu też nie ma jak naprawiać, bo wszystko zostało wyłamane. Najwięcej kłopotu jest ze złodziejskimi kłódkami. Przestępcy przecinali te, jakie były na miejscu, grzebali w autach, a potem wychodząc zakładali... swoje. -Mieli piły tarczowe i wielkie szczypce do cięcia stali. Moje zabezpieczenia niszczyli profesjonalnie. A ja próbowałem kiedyś przez pół dnia piłą przeciąć ich kłódę - denerwuje się Damęcki. Nie dał rady i zostawił ją. W środku i tak już nie zostało wiele ciekawych rzeczy.
Wydaje nam się, że w tamtym okresie były jeszcze szanse na naprawę budynków. Potrzebne były jednak chęci - no i oczywiście pieniądze. O złodziejskich kłódkach do dzisiaj wśród sąsiadów krążą legendy - prawdą jest jednak, że początki lat 2000 były dla okolicznych mieszkańców naprawdę nieciekawe.
- Z bmw niewiele się ostało - Damęcki wścieka się. - Zabrali silnik, deskę rozdzielczą, siedzenia, dyferencjał i błotniki. A ten wóz bliżej, to rzadka wersja jaguara. Najpierw ukradli chłodnicę. Dlaczego jej nie odkręciłem? Nie miałem sumienia rozbierać; te auta naprawiał i składał przecież ojciec.
Jak wynika ze zdjęć wykonanych w 1992 roku - jeszcze za życia Tabenckiego - Jaguar był w dużej mierze rozebrany. Tabencki rozbierał w taki sposób wiele samochodów, żeby zniechęcić potencjalnych złodziei i ustrzec się przed kradzieżami. Dlatego ciężko nam momentami wierzyć w słowa Pana Wacława - a Jaguar jest tego żywym dowodem.
Damęcki ma mnóstwo starych fotografii. I licencje sportowe. - Ja w 1968 roku miałem rekord prędkości dziennikarzy, na zastavie przez siebie robionej. To było 136 kilometrów na godzinę. Po kilku tygodniach na trabancie ktoś pojechał 140. - A ojciec był mistrzem Polski w wyścigach, w latach 50., na legendarnym bugatti.
Pan Wacław faktycznie był dziennikarzem - pisywał do Motoru czy czasopisma Veto. Czy miał rekord prędkości dziennikarzy - tego nie udało się zweryfikować. Wiemy jednak, że Tadeusz Tabencki ścigał się w latach pięćdziesiątych na Bugatti - mistrzostwa Polski jednak nigdy nie zdobył.
- On naprawdę miał dwie bugatki - Juliusz Siudziński wspomina z rozrzewnieniem. - Jedną widziałem. Stała w Alejach Jerozolimskich, na terenie Kursów Truszyńskiego. To była prywatna nauka jazdy. Potem zamienili to na Ligę Przyjaciół Żołnierza. Stała ta bugatka i przeszkadzała śmieciarzom. To ją stary Damęcki zabrał. A drugą się ścigał.
Bugatti były co najmniej cztery - potwierdziliśmy ponad wszelką wątpliwość istnienie dwóch sztuk T35, jednej T43 oraz T57. Niewykluczone jednak, że przez ręce Tabenckiego przeszło dużo więcej egzemplarzy.
Damęcki nie ma już żadnej bugattki. - Jedna została sprzedana, drugą mi ukradli. Zniknęła. Kto to zrobił, gdzie jest? Mogę się tylko domyślać. Ktoś mi powiedział, że podobny samochód jest w jednej z prywatnych kolekcji w Polsce. Nie wiem, czy to ta sama? Te auta nie miały numerowanych podwozi i silników.
Faktycznie w 2003 roku nie było w Grodzisku już żadnego Bugatti. T43 Uhlik "cudownie odnalazł się" na terenie Czech, a prawdopodobnie T35... Do dzisiaj nie wiemy, gdzie się znajduje. Całkiem możliwe, że nadal jest w Polsce. Bugatti oczywiście miały numerowane podwozia oraz silniki, także jest to bzdura.
Według prezesa Skrzelińskiego, w Kanadzie wydano katalog starych samochodów, znajdujących się w tym kraju. Napisano tam, że w latach 60. wywieziono z Polski w kawałkach jedno bugatti. Podobno do Berlina Zachodniego, a potem do Ontario. Prawdopodobnie jest to jedno z tych aut, bo podano kilka nazwisk kolejnych polskich właścicieli, w tym i Damęckiego.
Chodzi najpewniej o Bugatti T57 z nadwoziem Voll & Ruhrbeck - faktycznie wyjechało ono z Polski pod koniec lat sześćdziesiątych.
- Od lat mówiło się w automobilowym światku, że jedno bugatti Damęckich stoi jako ozdoba w szwajcarskiej knajpie. Podobno wypożyczono je tam - wspomina Jan T., miłośnik starych samochodów, zastrzegający anonimowość.
Jest to najprawdopodobniej plotka - wielokrotnie próbowaliśmy zweryfikować te słowa. Jak do tej pory nikt tego nie potwierdził.
Według Tomasza Skrzelińskiego istnieją poszlaki, że niektórzy polscy zbieracze rozbudowali swoje kolekcje po kradzieżach, jakich doświadczyli Damęccy. - Są w Polsce zbiory, których nikt nie ogląda. Bardzo dobre samochody stojące w zamkniętych, nikomu nie dostępnych, klimatyzowanych salach. To własność bogatych ludzi - mówi motoryzacyjny dziennikarz S. - złodziejskie zbiory.
My również niejednokrotnie o tym słyszeliśmy. Dodamy tylko, że nie tylko polscy zbieracze - auta czy części Tabenckiego do dzisiaj można spotkać za granicami naszego kraju.
W jednej z bardziej znanych kolekcji, Wacław Damęcki dopatrzył się 16 pozycji, które mu coś przypominały. - Auta, motocykle - były identyczne, jak te, które mi skradli. Ale nie wiem, czy to moje, czy to tylko podobne...
Z jednej strony nie wydaje nam się, żeby ktokolwiek afiszował się z kradzionymi samochodami i pokazywał je publicznie. Nie wiemy też, jaką kolekcję miał na myśli Pan Wacław. Z drugiej zaś strony jesteśmy zdania, że może być w tym jakieś ziarenko prawdy - tak jak już napisaliśmy, auta Tabenckiego nieraz potrafiły nagle wypłynąć. I będą nadal wypływać.
Ile było bugatti w Polsce? Ojciec Damęckiego miał dwie. Po podsumowaniu plotek wynika, że były cztery... -Nigdy w to nie uwierzę - ucina Tomasz Skrzeliński.
Tak jak pisaliśmy - na 100% były dwie sztuki T35, jedna T43 oraz T57. Poniżej zamieszczamy dowody na nasze słowa.
Były miesiące, że robiono dziesięć włamań do kolekcji. -Tadzia to ciągle okradali - mówi sąsiadka Damęckiego, pani Jaśkiewiczowa. - Przeważnie wynosili mu jakieś części.
100% prawdy - są w naszym posiadaniu dokumenty potwierdzające, że już za życia Tabenckiego dokonywano kradzieży w tym miejscu. Dowodem może być poniższy dokument o kradzieży Bugatti na początku lat dziewięćdziesiątych.
Inna sąsiadka, pani Dworakowska, wiele razy wzywała policję, kiedy przez okna widziała, że jacyś ludzie buszują wśród aut. - Napisali jej za to na murze - tu mieszka stara k... - Damęcki pokazuje ręką zamalowany napis.
Zamalowany napis do dzisiaj widać na budynku, który znajduje się naprzeciwko posesji przy ulicy Orląt. Z sąsiadką rozmawialiśmy - widziała dużo złych rzeczy. Troszkę opowieści sąsiadów można usłyszeć w filmie, który również udostępnił nam kiedyś Krzysztof.
- Raz natknąłem się na nich w garażu, gdy rozkręcali czeskie aero 1000. Piękny, czerwony kabriolecik. Rzucili się na mnie. Ledwie z życiem uszedłem. Potem krzyczeli - My cię tu k... zaje...Kiedy indziej poprawiał coś przy samochodzie, a tu jedzie pomoc drogowa, wychyla się facet i drze: - Co przy tych autach wykręcasz? Twoje? I chciał już wchodzić na teren, jakby jego było. -To ja mu mówię - A czyje... - pan Wacław śmieje się. - Wściekły był. Przyjechał kraść, zepsułem mu robotę. Skąd wiem? Bo tu droga się kończy, jest ślepa.
Pomysłowość złodziei nie znała granic. Jak do tej pory niejedna osoba to potwierdziła. Chyba nie ma się co rozpisywać na ten temat, bo spokojnie można by o tym napisać książkę.
- Kradli mu wszystko - mówi prezes Skrzeliński. - Nawet silnik od volvo. To jeszcze zwinęli staremu Damęckiemu, kiedy żył. Siedem-osiem lat temu. -Był to wspaniały motor brytyjskiego jensena numer 00448, włożony do szwedzkiego auta. Robiony na zamówienie przez Jaguara. Nowy kosztował 35 tysięcy funtów - pan Wacław pokazuje wrak, stojący pod płotem. - Silnik zabrali.
Chodziło o Volvo P1800, widoczne na poniższym zdjęciu - już w 1992 roku było ono znacznie rozgrabione. Z naszych informacji wynika, że pod koniec lat osiemdziesiątych zostało ono skradzione w całości - odnalazło się jednak i wróciło do Grodziska. Niestety - później skradziono z niego silnik. Co do rewelacji na temat numeru silnika oraz jego ceny - są niestety ciężkie do potwierdzenia, dlatego potraktujemy je jako legendę.
- Raz w domu, tym nowym, napadli na mamę i tatę. Pobili ich. A po śmierci ojca, dokładnie w dwa tygodnie, przyjechały dwa tiry i obrabowali nas ze wszystkiego.
W 1994 roku miała miejsce napaść rabunkowa przy ulicy Krasińskiego. Tabencki i jego żona zostali związani i pobici - złodzieje szukali pieniędzy. Kilka osób twierdziło później, że Tabencki śmiał się z nich; przecież na działkach był taki majątek w częściach i samochodach, a złodzieje zdawali się tego nie zauważyć i wzięli jakieś "marne grosze". Wielu z naszych rozmówców potwierdziło, że nie miał on zbyt wiele pieniędzy w formie fizycznej - zawsze inwestował w swoją kolekcję. A dużych kwot gotówki nie trzymał w domu. Nie wiemy, czy faktycznie dwa tygodnie po śmierci Tadeusza nastąpił taki wielki rabunek - wiadomo nam jednak, że w dniu pogrzebu miała nastąpić kradzież kilku samochodów oraz części kolejek.
- Widziałem strych, na który nikogo nie wpuszczano, zegary, plakietki, liczniki samochodowe i kolejki elektryczne. Dziesiątki, setki kolejek - przypomina sobie prezes Skrzeliński. Senior Damęcki miał podobno drugą w Europie kolekcję małych pociągów. Rewelacyjną. Ponad 150 kompletów Märklina. -Zbierał całe życie - opowiada pan Wacław. - Tam był jeden z dwóch znanych na świecie zestawów Lionela. To warte dziesiątki tysięcy funtów.
Faktycznie - Tabencki miał ogromną kolekcję modeli kolejowych, którą często wypożyczał na różne wystawy - czego potwierdzeniem są poniższe dokumenty. Mało kto widział całość kolekcji. Mamy również zdjęcia strychu z 2004 roku - nawet po licznych kradzieżach robił duże wrażenie.
Najstarsi miłośnicy kolejek mówią, że Damęcki senior trafił po wojnie we Wrocławiu na kolejki Göringa. I wszedł w ich posiadanie. - O kolekcji Damęckiego krążyły niestworzone opowieści - mówi Andrzej Brzozowski, prezes Warszawskiego Klubu Modelarzy Kolejowych - mało kto miał szczęście obejrzenia choćby części. Całości nie widział nikt. Mówi pan, że została skradziona przed sześciu laty? To musieli zrobić znawcy przedmiotu, nie przypadkowi złodzieje.
Kolejki było łatwo ukraść, ponieważ w porównaniu do samochodów czy motocykli można było je wynieść w rękach czy w torbach. Nie zachował się po nich niestety do dzisiaj żaden ślad.
W jakiś czas po wielkiej kradzieży, odwiedziło Damęckiego dwóch panów. Nie wyglądali na kolekcjonerów. - Powiedzieli, że pomogą mi załatwić formalności spadkowe i następnie kupią te auta ode mnie. Czy ja głupi jestem? Podpiszę im dokumenty i znajdą mnie na drzewie? Że niby powiesiłem się z rozpaczy - Damęcki kręci głową.
Ciężko było nam w te słowa uwierzyć i długo zastanawialiśmy się nad ich prawdziwością, dopóki sami nie otrzymaliśmy jakiś czas temu różnych pogróżek. W okradaniu kolekcji brało udział wielu ludzi, wielu jest też aktywnych do dzisiaj - stwierdzamy więc z całą pewnością, że taka sytuacja mogła mieć miejsce.
W największym pawilonie posesji Damęckiego światło pada na zdemolowaną ścianę i oderwany dach. W korytarzu stoi dwulitrowa lancia ambasadora włoskiego; wandale wyłamali jej drewnianą kierownicę. Obok biały plymouth Polańskiego. Dach wgnieciony, bo gówniarze skakali po nim. Pod ścianą - renault fregata z 1952 roku; jeździł nią premier Cyrankiewicz. Niedaleko - rozbebeszony rzadki opel GT. Należał do młodego Jaroszewicza. Złodzieje ukradli obrotowy reflektor i deskę rozdzielczą.
Pochodzenia Lancii nie udało nam się ustalić - wiadomo jedynie, że wcześniej miała kolor niebieski. Podobny samochód - właśnie w kolorze niebieskim - brał udział w filmie "Prywatne Śledztwo" z 1986 roku. Wiedząc, że Tabencki wypożyczał swoje auta do filmów nasuwa nam się sporo pytań. Według przekazów ustnych wiele wskazuje na to, że biały Plymouth Sport Fury mógł jak najbardziej należeć do Romana Polańskiego - próbowaliśmy się z nim skontaktować w celu potwierdzenia tego faktu, do tej pory niestety bez skutku. Renault Fregate miała na szybie naklejki świadczące o tym, że większość swojego samochodowego życia spędziła we Francji - wątpimy trochę, że były premier Cyrankiewicz ściągnął sobie zużytą Fregate z Francji, miał bowiem do dyspozycji dużo ciekawsze pojazdy. Opel GT nigdy do Andrzeja Jaroszewicza nie należał - był on własnością Eugeniusza Zarzyckiego, który był również właścicielem naszego czerwonego Porsche 911. Wspomina on o tym w wywiadzie, który opublikowaliśmy jakiś czas temu.
- Raz przyszła do mnie grupa potencjalnych kupców. Chcieli się rozejrzeć - przypomina sobie Wacław Damęcki. - Jeden z nich mówi, że kończy odbudowywać opla GT. Właśnie przez pośredników zamówił za granicą i dostał deskę oraz reflektor. A ja na to - może w tym kolorze? Wie pan, to dziwne, ale mnie właśnie ukradli takie elementy. A on robi się czerwony jak burak. Miałem tu też kilka porsche. Nadwozia zostały. Ojciec zbierał te auta po sławnych ludziach. Jednym jeździł Kobiela, innym Kisielewski, potem Maryla Rodowicz.
Przejdźmy od razu do Porsche - fakt, wszystkie nadwozia istnieją do dzisiaj. Oprócz jednego - chodzi o auto Maryli Rodowicz. Co ciekawe, umowa kupna nie została napisana na Marylę Rodowicz, tylko właśnie na Wacława Kisielewskiego. Pewnym również jest, że żadne Porsche z grodziskiej kolekcji nie należało do Kobieli. Samochód Rodowicz został sprzedany na części, a karoseria została pocięta - ale tylko podobno...
W parę dni później zatelefonowałem do Jerzego Kisielewskiego (autor m.in. telewizyjnej "Kawy czy herbaty?"). - To ten samochód jeszcze tam jest? - zdziwił się. - To było porsche 911 T, mojego brata, Wacława (z duetu fortepianowego Marek i Wacek - przyp. R.J.), kupione w Niemczech. Potem ja nim jeździłem, a później sprzedałem Maryli Rodowicz. Ktoś mi mówił, że używała złego oleju i silnik się zatarł. Między samochodami stały w magazynie dziesiątki motocykli. Była nawet cała linia rozwojowa polskiej WFM, w tym jeden z prototypów, jakiego nie ma nawet wyszczególnionego w dokumentacji. Złodzieje wynieśli prawie 50 maszyn.
Sprawę Porsche wyjaśniliśmy już powyżej. Motocykli faktycznie było tam bardzo dużo, jednak do teraz nie potwierdziliśmy istnienia żadnego prototypu. Jednak wszystko jest możliwe...
Policja doskonale wie o tych wszystkich kradzieżach, bo Wacław Damęcki zgłasza każde włamanie. - Wiadomo, że tam jest sporo różnych aut. Teren jest częściowo ogrodzony. To jest ładny majątek, tylko trzeba przy nim chodzić i bardzo go pilnować - mówi sierżant Piotr Piekarski z komendy policji w Grodzisku Mazowieckim. - Przed laty dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu bardzo wartościowej kolejki elektrycznej. Chyba dwie były na świecie. Sierżant Piekarski wspomina, że widział album wydany przez kolekcjonerów. - T. Damęcki. Grodzisk - tak było podane w katalogu.
Pojawiły się ostatnio głosy, że również policja brała w jakiś sposób udział w rozkradaniu kolekcji. Są to jednak niepotwierdzone niczym plotki, które po tylu latach będzie ciężko zweryfikować. Ciekawa jest natomiast wypowiedź jednego z policjantów w reportażu, który przesłał nam kiedyś Krzysztof - zachęcamy do posłuchania. Wydaje nam się, że również w tej wersji wydarzeń może być sporo prawdy. Wypowiedź od 6 minuty i 40 sekundy.
Wracając na wrakowisko, przechodzimy koło czerwonego angielskiego traktorka. Stary Damęcki używał go do przeciągania aut po placu.
Traktor to David Brown Cropmaster. Został on na działce aż do końca, czyli do 2016 roku. Co ciekawe, został on kiedyś uruchomiony - widać to na poniższym filmie z oczyszczania działek.
Dochodzimy do wielkiego, przedwojennego wozu. Rdza nie oszczędziła go. To chevrolet master, którym słynny polski automobilista Witold Rychter brał udział w rajdzie Monte Carlo w 1938 roku. Na jednej z nieopodal stojących karoserii widać jakby przestrzeliny. Podobno dziury pochodzą z broni 9-milimetrowej. Damęcki mierzył średnicę. -Przyjechała policja, i jeden z funkcjonariuszy mówi - widzisz pan, jaką bronią te dzieciaki bawią się? - Damęcki gorzko się śmieje. - Kto mi tu pomoże?
Niestety - takiego samochodu nigdy nie było w kolekcji. Mamy za to zdjęcia przestrzelin, są one widoczne na samochodzie Dodge Sedan D2. Pisaliśmy o jego smutnej historii tutaj.
Zadaję Damęckiemu pytanie, o które prosiło kilku miłośników motoryzacji - gdzie są najlepsze auta? Gdzie mercedes, gdzie alfa romeo? -Są. Dobrze schowane. Ich nie ukradną - mówi.
W 2003 roku Mercedes 500K - ustaliliśmy to ponad wszelką wątpliwość - niestety nie istniał już fizycznie, został bowiem pocięty na kawałki przez złodziei i wyniesiony w częściach. Do dzisiaj również nie wiadomo, gdzie znajduje się całość i czy został odrestaurowany. Alfy Romeo mogły być schowane - jedna bowiem opuściła Polskę w 2008 roku, a druga dopiero w 2020. Ten gorszy egzemplarz przez bardzo długi czas stał na drugiej posesji przy ulicy Krasińskiego - co najmniej do roku 2007. W każdym razie w 2003 na pewno nie był nigdzie schowany.
Mercedes 540 K. należał ponoć do marszałka Roli-Żymierskiego. Wcześniej miał nim jeździć książę, jeden z dowódców hiszpańskiej 250 dywizji, walczącej z bolszewikami. Ale istnieje i druga wersja znana od lat. Tuż po wojnie, w ręce warszawskiego lekarza, doktora Ulmana, który przeniósł się do Jeleniej Góry, trafił mercedes, którym jeździł marszałek trzeciej Rzeszy Göring. Auto paliło niewiarygodne ilości benzyny, więc je tanio sprzedano. Komu? -To ciekawe - zastanawia się prezes Skrzeliński. - Senior Damęcki mówił mi kiedyś, że ma jeszcze takiego drugiego, jak ten z filmu "Noc generałów". Może to był ten Göringa?
Istnieją dwie wersje - Mercedes mógł zostać odkupiony z rządowych garaży lub od jednego z warszawskich komorników w latach pięćdziesiątych. Sam Tabencki chwalił się podobno, że samochodem wcześniej jeździł ktoś wysoko postawiony w Hiszpanii - dlatego możemy uznać tą wersję za prawdopodobną. Samochód nie należał jednak do Göringa. Co do drugiej sztuki - kilka osób powtierdziło nam istnienie samej ramy od Mercedesa 540K - nie było jednak do niej nadwozia, jedynie trochę części. Do dzisiaj nie mamy żadnych zdjęć i do dzisiaj nie wiadomo, co się z tym stało.
A co z legendarnym maybachem zeppelinem? -Legalnie sprzedano go za granicę w 1968 roku - mówi Wacław Damęcki. - Zrobił to Automobilklub Polski i w zamian dostał trzy auta sportowe dla zawodników. Mam na to papiery. Ale został mi słabszy model maybacha. SW 38. Nikt nigdy nie słyszał o tym, że to auto było w zbiorach. Damęcki wzrusza ramionami: - Wielu chciałoby wiedzieć, gdzie jest. A najbardziej złodzieje.
Maybach Zeppelin - ciekawa sprawa. Istnieją dwa artykuły z lat osiemdziesiątych opowiadające o tym samochodzie - Pan Mirosław Wnuczek twierdzi również, że Tabencki chciał z nim tego Zeppelina z jakiegoś miejsca odebrać, bo podobno nie stał już później w Grodzisku. Mamy dwa zdjęcia Zeppelina, wykonane prawdopodobnie w latach sześćdziesiątych - a dla osób wątpiących w istnienie modelu SW 38 pokazujemy dowód rejestracyjny od niego.
Po kilku dniach Damęcki niespodziewanie dzwoni. - Znów weszli nocą. Ukradli pół takiej małej bmw isetty...
No cóż - Isetty nigdy nie widzieliśmy i nikt o niej nie opowiadał, jednak biorąc pod uwagę rzeczy, jaki znajdowały się w kolekcji - może i mała Isetta znalazła schronienia pod dachem grodziskiego pawilonu?
To już wszystko - mamy nadzieję, że tym przydługim opracowaniem udało nam się rzucić nowe światło na całość. Nie będziemy Wam narzucać żadnych wniosków - myślę, że będziecie mogli wyciągnąć je sami. Do zobaczenia niebawem!
Tekst artykułu: Rafał Jabłoński
Analiza i opracowanie: Bartłomiej Ślusarek / Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Krzysztof Werkowicz, Jerzy Wawrzyński, Tomasz Morawski, Zuzanna Kisielewska, Robert Jaryczewski, Ryszard Marek Pęczak, Tomasz Skrzeliński, Jan Peda