Dokładnie w połowie 1977 roku, czyli dokładnie po trzech latach dzielnej służby auta u Wacława Kisielewskiego, owy egzemplarz trafił w ręce Maryli Rodowicz. O jego historiach z tamtego okresu możecie przeczytać w jednym z naszych wcześniejszych artykułów. Dokładnie 23 lutego 1979 roku samochód ten został legalnie odsprzedany Tadeuszowi Tabenckiemu. Na łamach nieistniejącego już dzisiaj miesięcznika motoryzacyjnego „Auto Sukces” znaleźliśmy wypowiedź Maryli Rodowicz, która w kilku zdaniach wspomniała swoje dawne Porsche oraz moment jego sprzedaży. Co ciekawe, ten sam numer znanej niegdyś gazety motoryzacyjnej znajdował się również u Tadeusza Tabenckiego:
„(…) Słyszałam, że ten Porsche wylądował w muzeum samochodów… - Nie, to nie ten [artystka ma tu na myśli swojego dawnego, zielonego VW-Porsche 914], a następny, już prawdziwy – 911, znalazł się w muzeum Pana Tabenckiego, pod Warszawą. W międzyczasie był Fiat 128 Sport kupiony od Połomskiego (potem został w branży i „poszedł” do Marka Grechuty). Był rok 1977. Nagrodą publiczności Interwizji był wtedy „maluch”. Sprzedałam go natychmiast i na raty kupiłam od śp. Wacka Kisielewskiego ukochanego Porsche. Przyjaciele i Wacek mówili: nie kupuj, jest do remontu i pali 30 litrów na sto kilometrów. O nie, kochani, będzie mój! I był, i zjadał wszystkie zarobione pieniądze, a ile radości i szczęścia!
Właściwie dlaczego?
Jak to dlaczego? Moje marzenie! Poza tym, jak on jeździł, jak gadał jego silnik: nisko, groźnie. Wystarczyło dotknąć pedał gazu i leciał jak szalony. Właściwie bałam się go i to też było pociągające. Raz jechałam w kierunku Zakopanego i nagle za mną pojawiły się kłęby dymu - spalił się alternator! Wtedy rzecz do Porsche’a prawie niedostępna. To była droga pod górkę, gdzieś w okolicach Nowego Targu. I pamiętam, że przyjechał traktor i odholował moje Porsche do jakiegoś warsztatu, gdzie udało się go naprawić. To było prawdziwe cacko. To był tak piękny samochód, że sama się sobie nie dziwię, że byłam nim zafascynowana.
Obiekt do okiełznania?
Dokładnie tak. Wspaniały i dziki. Właśnie tym Porsche pojechałam do Krakowa na próby do „Szalonej lokomotywy” w teatrze „Stu”. Oczywiście woziłam nim kolegów na czele z samym dyrektorem, który wydawał mi się równie wspaniały i dziki jak mój samochód. Pewno dlatego, że wspinał się na czubek masztu w namiocie-teatrze.
Ponieważ każde zauroczenie mija, przyszedł czas, że rozstała się Pani z Krzysztofem Jasińskim i z owym Porsche?
Bardzo to Pani upraszcza. W wyniku tego, jak to Pani nazywa „zauroczenia” urodziło się dwoje dzieci. Wtedy, po latach oczekiwania, dostałam mieszkanie. Stanęłam przed koniecznością kupienia stołu, łóżka, noża, szafy więc Porsche poszedł do ludzi, zresztą za psie pieniądze. Najchętniej postawiłabym go pod domem, żeby chociaż patrzeć na niego, ale cóż, życie. Matka powiedziała: kup wreszcie coś rozsądnego, a to znaczyło Poloneza. Jeździłam nim parę lat. Czasami wyglądał jak… cygański wóz: na górze nocniczki, wanienki, wózki, w środku małe dzieci. Karoseria dziurawa, groza. (…)” – wspominała po latach od sprzedaży swojej pierwszej 911-tki Maryla Rodowicz.
U Tadeusza Tabenckiego samochód znalazł swój własny kąt, a jego nowy właściciel jeździł nim na pobliskie imprezy dla zmotoryzowanych lub przewoził okazjonalnie zainteresowanych sportowym wozem sąsiadów. 911-tką poruszał się także od czasu do czasu Pan Mirosław Wnuczek, przyjaciel grodziskiego kolekcjonera, który w późniejszym czasie sprawował również serwis nad tym samochodem. Jednak po latach, a właściwie po ostatniej przejażdżce Tabenckiego swoim Porsche z Grodziska Mazowieckiego do Opyp, kiedy jechał on powoli środkiem ulicy i z trudem wrzucał już wyższe biegi – auto stanęło w przydomowym blaszaku. „Bezpieczny” z pozoru garaż okazał się być jednak zabójczy dla coraz starszej blachy na pozór wymuskanego Porschaka. Zmienne temperatury, niewystarczająca wentylacja oraz wilgoć ciągnąca od ziemi doprowadziły, że po wyciągnięciu samochodu na zewnątrz w 2004 roku oraz faktu, że był on praktycznie kompletny – nadawał się on już do poważnego remontu blacharskiego.