Choć temat żółtego MGB przewijał się już kiedyś na naszej stronie – dziś nadszedł czas na dokładniejsze zagłębienie się w jego historię. Przez lata była ona prawdziwą zagadką dla interesujących się losami kolekcji osób.
MGB Roadster z 1967 roku do grodziskiej kolekcji dołączyło najprawdopodobniej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Była to wersja wyposażona w brezentowy dach, szprychowe koła, a sportowo prezentujące się lusterka, które zostały osadzone daleko na przednich błotnikach. Jego charakterystyczny wygląd idealnie wpisywał się w krajobraz kolekcji z tamtych czasów. W końcu Tadeusz od zawsze twierdził, że każdy kabriolet ma w sobie coś wyjątkowego i nawet po upływie wielu lat potrafi dobrze „trzymać cenę”.
Choć pierwszy właściciel wozu jest dla nas jak na razie jedną wielką tajemnicą, sportowego MGB używała przez bliżej nieokreślony czas żona Wacława Tabenckiego. Grodziski kolekcjoner od zawsze utrzymywał z nią bardzo dobre stosunki. Przeszło rok temu mieliśmy niebywałą okazję zamienić z nią kilka słów. Nasza rozmówczyni przekazała nam wtedy, że jej teść był wielkim miłośnikiem motoryzacji, który swojej pasji poświęcił całe swoje życie.
„MGB w Grodzisku pierwszy raz oglądałem jakoś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Stało ono wtedy na drugiej posesji, gdzie Tadeusz trzymał też swojego ukochanego Mercedesa. Samochód bardzo mi się spodobał i od razu zapytałem się Tadka, czy istnieje możliwość jego odkupienia. Ten jednak stanowczo zaprzeczył i dodał, że jest to własność jego wnuczki. Przypuszczam jednak, że miał na myśli wtedy swoją synową, czyli żonę Wacka.” – wspomina jeden z naszych rozmówców.
Samochód był wówczas przechowywany w jednym z kilku blaszanych garaży. Przypuszczamy, że wypełnił on lukę po czerwonej Alfie Romeo (model Giulietta Sprint 1300), która dawniej tam parkowała. Poniżej prezentujemy Wam film, na którym widać to samo miejsce sfilmowane na początku lat dwutysięcznych. Zwróćcie uwagę, że na przysypanej wieloma bibelotami karoserii MGB znalazła się nawet ptasia klatka. Czyżby mieszkał w niej niegdyś równie jaskrawy, co kolor nadwozia kanarek?
Praktycznie kompletny wóz został wyprowadzony na światło dzienne w 2004 roku podczas akcji częściowego oczyszczania obydwóch posesji, którymi w porozumieniu z Wacławem Tabenckim dowodził Krzysztof Werkowicz. Po uzupełnieniu niezbędnych płynów eksploatacyjnych, podpięciu naładowanego akumulatora i wlaniu odpowiedniej ilości benzyny do baku – zaśniedziałe MGB przebudziło się z długiego snu, a następnie o własnych siłach dojechało do Milanówka, gdzie przechowywanych było kilka cenniejszych „eksponatów” z niegdyś pięknej kolekcji.
Syn Tadeusza Tabenckiego wraz ze swoją żoną zgodzili się wtedy na tymczasowy wywóz aut z dala od nawiedzanych przez złodziei działek.
„Motoryzacyjna sielanka” nie trwała jednak zbyt długo. Pan Wacław z nieznanych nam do dzisiaj przyczyn zażyczył sobie zwrotu pojazdów w ich dawne miejsce. Zdziwiony decyzją mężczyzny Krzysztof przystał na jego warunki i z powrotem zaczął zwozić poszczególne samochody do Grodziska. MGB zostało wtedy upchnięte w murowanym pawilonie znajdującym się przy ulicy Orląt, w którym zostało już do 2016 roku. Jedynym pojazdem, który pozostał w Milanówku było czerwone Porsche 911T po Maryli Rodowicz. Wacław Tabencki przez kilka lat zwlekał z jego odbiorem, do którego finalnie nie doszło…
Brytyjska maszyna z roku na rok wyglądała coraz gorzej. Wszystko było naturalnie dziełem złodziei, którzy wyrywali z auta co tylko się da. Jedynymi rzeczami, które pozostały na swoim dawnym miejscu był blok silnika, skrzynia biegów oraz tylny zderzak. Gdy niegdyś ekstrawagancki wóz przypominał już tylko gołą karoserię, rozpoczęła się jego powolna dewastacja. Ktoś dopuścił się nawet „próby demontażu” ramki przedniej szyby przy pomocy zwykłej siekiery…
Gdy wszystko wydawało się być już z góry przesądzone, los dał MGB jeszcze jedną szansę. Podczas finalnego sprzątania działek w 2016 roku, Wacław Tabencki wyraził zgodę na sprzedaż zalegających na nich wraków. Leżącą na ziemi skorupą klasycznego auta zainteresował się wtedy człowiek, który pomagał w całej akcji związanej z uprzątnięciem opuszczonych posesji.
Niespełna dwa lata temu nadarzyła się niebywała okazja odkupienia wraku kabrioletu, który miał wcześniej posłużyć jako dawca części do innego projektu. Umowa została podpisana i lekko podgniły relikt przeszłości trafił do nas, gdzie rozpoczęła się jego dokładana analiza.
Jedną z pierwszych rzeczy, które udało nam się ustalić był numer nadwozia (MGB 103130) oraz oznaczenie silnika (18GB-U-H 781 18), które przez lata skrywały się pod niezbyt starannie nałożoną warstwą jaskrawej farby. Co ciekawe, fabrycznym odcieniem nadwozia był kolor biały, którego resztki do dziś znajdują się na wewnętrznych poszyciach drzwi. We wnętrzu wciąż znajdowały się resztki bordowej tapicerki, która w kilku fragmentach przetrwała ciężką próbę czasu. W niezłym stanie była też ściana dzieląca bagażnik od przedziału pasażerskiego oraz tylne nadkola. Miejsca te wyglądały tak, jakby korozja zupełnie o nich zapomniała! Wybity na 1,8-litrowym, 92-konnym silniku numer wskazuje na to, że został on wyprodukowany między październikiem 1964, a listopadem 1967 roku. Umieszczona w jego kodzie litera „U” oznacza, że konkretny egzemplarz został wyposażony w ręczną skrzynię biegów, której pierwszy bieg nie był zsynchronizowany. Litera „H” informuje natomiast o wysokim stopniu sprężania. Wszystkie te informacje zostały przez nas potwierdzone z członkami zagranicznych klubów miłośników MG, którzy jednogłośnie uznali, że owy egzemplarz nadaje się jeszcze do jako takiej renowacji.
Jaka będzie więc przyszłość żółtego MGB? Nie jest to jeszcze do końca wiadome… Za nadrzędny cel wyznaczyliśmy jednak sobie odnalezienie jakichkolwiek dokumentów oraz fotografii pochodzących z czasów świetności wozu, kiedy poruszał się on po warszawskich ulicach.
Tekst: Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Krzysztof Werkowicz, Jacek Dróżdż