30 stycznia 1996 - czyli 25 lat temu - zmarł Tadeusz Tabencki, posiadacz niegdyś największej w Polsce kolekcji samochodów. Byliśmy z tej okazji odwiedzić jego grób na jednym z warszawskich cmentarzy komunalnych. Mimo tego, że byliśmy tam już wcześniej - tym razem zrobił on na nas naprawdę przytłaczające wrażenie. Przykryty grubą warstwą śniegu, bez świeżych kwiatów i zapalonych zniczy, bez daty śmierci osób spoczywających w grobie, z ledwo widocznymi literami. Wpadliśmy wtedy na pomysł, że z relacji dziesiątek osób które znały Tadeusza postaramy się sklecić coś, co opisywałoby jego ostatni dzień i rozwiało wszystkie wątpliwości na temat jego pogrzebu. Nie będzie tutaj żadnych sensacyjnych zdjęć ani odkrywczych dokumentów - całość będzie przeplatana wczorajszymi zdjęciami spuścizny Tadeusza. Tyle zostało po 25 latach od jego śmierci. Zapraszamy do lektury...
Wtorek 30 stycznia 1996 roku wydawał się być zwyczajnym dniem. Prognoza pogody obejmującej całe województwo mazowieckie zapowiadała spore opady śniegu i niezbyt przyjazny dla kierowców klimat. Kierowcy, którzy wciąż poruszali się na letnich oponach swoimi kilkuletnimi maluchemi bądź świeżo odebranymi z fabryki na Żeraniu Polonezami Caro – musieli niemalże natychmiastowo zaopatrzyć się w komplet dobrych zimowek. Nad ranem TVP2 emitowało program lokalny, który swoimi wiadomościami z regionu z pewnością mógł sprowadzić wszystkich domowników przed kolorowe już odbiorniki. Kto wie, może wśród nich znalazł się także Tadeusz, który postanowił spędzić ten dzień w swojej „oazie motoryzacyjnego spokoju”.
Dzień wcześniej Tadeusz zajmował się poszukiwaniami nowego lokum dla swoich samochodów, gdyż już od dawna planował założenie muzeum z prawdziwego zdarzenia. W końcu niektóre z unikatowych samochodów będących w posiadaniu Tabenckiego przez lata spędzały sen z powiek kolekcjonerów na całym świecie, którzy nieustannie podejmowali próby ich odkupienia. Prócz tego, grodziski kolekcjoner przeglądał też oferty innych miejsc, a na ich mapie znalazł się nawet… zabytkowy pałacyk!
„Tadeusz ciągle miał w głowie pomysł na budowę muzeum motoryzacji, które pod względem zróżnicowania eksponatów miało być jednym z najlepszych w Europie. Kiedyś chciał nawet wykupić starą stajnię w pobliskich Radziejowicach. Proponował mi tam pracę przy swoich samochodach. Niestety, musiałem mu odmówić. Jego zmienny stan zdrowia i postępujący wiek dały mi do zrozumienia, że całe to przedsięwzięcie może nie pójść tak jak sobie to zaplanował. Dodatkowo niechęć jego rodziny do całej tej kolekcji dostarczały mi innych obaw. Wspomniałem mu o tym, ale Tadzio wciąż upierał się przy swoim, choćby miał to zrealizować całkiem sam” – wspomina Jerzy, znajomy Tadeusza Tabenckiego.
Dużą część dnia Tadeusz spędził zapewne na działce, gdzie stała lwia część jego zbiorów. Jego sąsiadka wspomina to tak:
"Tadzio przyjeżdżał na działkę rowerem, w końcu dom w którym mieszkał znajdował się raptem pięćset metrów od tej działki. Zawsze ucinał ze mną rano pogawędkę, zapytał o zdrowie, uśmiechał się. Bardzo lubił opowiadać o swoich samochodach i snuł plany o muzeum. Tamtego dnia również był koło nas - bardzo długo kręcił się przy samochodach. Wyszłam zagaić do niego około godziny szesnastej, udało nam się chwilę porozmawiać. Rozmowa nie trwała jednak długo, ponieważ powiedział że ucieka już na obiad i na Teleexpress. Pożegnaliśmy się, on wsiadł na rower i oddalił się w stronę domu - ja również poszłam do siebie. Ściemniało się już powoli, w oddali majaczyła jeszcze przez chwilę jego sylwetka, by w końcu zniknąć całkowicie w ciemności. Wtedy widziałam go po raz ostatni."
Czy Tadeusz Tabencki zdążył jeszcze zjeść obiad i obejrzeć rzeczony Teleexpress? Może zdążył jeszcze obejrzeć wieczorne wiadomości? A może zajrzał jeszcze do garażu ze swoim ukochanym Mercedesem? Tego niestety nie wiemy, ponieważ jego sąsiadka była prawdopodobnie ostatnią żyjącą do teraz osobą której udało się z nim tego dnia porozmawiać. W każdym razie kolejną pewną rzeczą jest, że Tadeusz Tabencki zmarł w nocy między 30 a 31 stycznia 1996 roku.
Przy okazji publikacji wspomnień związanych z samą końcówką życia Tadeusza Tabenckiego chcielibyśmy zaznaczyć, że wszystkie krążące w Internecie oraz (o zgrozo!) opublikowane w pewnej książce informacje na temat jego domniemywanego morderstwa są całkowicie nieprawdziwe i krzywdzące dla osób niegdyś go znających. Tadeusz Tabencki zmarł śmiercią naturalną w swoim domu. Nieprawdziwa jest również powielana na wielu forach data, z której wynikać by mogło, że Tadeusz zmarł w roku 1989. Pod koniec lat osiemdziesiątych miał on o wiele ciekawsze zajęcia – między innymi zapewne wypełniał swoje karty członkowskie amerykańskiego klubu AACA...
„Tadeusz już w tamtym okresie widywany był głównie w roli pasażera, choć okazjonalnie jeździł też motorynką. Zawsze bardzo się cieszył, gdy jechaliśmy gdzieś jego samochodem, a ludzie się za nim oglądali. Uwielbiał też, gdy przycisnąłem nieco jakimś wozem, przykładowo czarnym Mercedesem 500K, który dopiero kiedy wkręcił się na obroty pokazywał, na co go stać. Raz postanowiliśmy pojechać na przejażdżkę jednym z dwóch czerwonych Porsche 911. Tadeusz postanowił wtedy prowadzić sam. Miał już jednak swój wiek i niektóre czynności były dla niego trudniejsze. Całą drogę z Grodziska do Opyp jechaliśmy praktycznie środkiem drogi - wtedy powiedziałem mu, że chyba już czas się przesiąść" – wspomina bliski przyjaciel Tadeusza Tabenckiego.
Tego ostatniego dnia byliśmy z Dziadkiem umówieni na oględziny kolejnego obiektu - budynku starej rzeźni, która miała w przyszłości przemienić się w jego własne muzeum motoryzacji. Gdy podjeżdżałem rankiem pod jego dom, na podjeździe stał już karawan pogrzebowy. Pomyślałem sobie: "O! Chyba stara Tabencka pierdykła". Gdy jednak przekroczyłem próg starej willi zastałem Tadeusza leżącego na podłodze koło fotela. W domu był też jego syn oraz żona, którzy gorączkowo szukali czegoś w pokoju obok. Byli tym tak zaaferowani, że nie zauważyli nawet mojego przyjścia. To był ostatni raz, kiedy byłem u niego w domu" – dodaje nasz rozmówca.
„My o pogrzebie Tadzia nic nie wiedzieliśmy. Na jego bramie nie pojawił się żaden nekrolog. Jedyne co widzieliśmy to karawan oraz karetkę stojące przed domem. Jak dotąd nie wiedzieliśmy też, gdzie jest pochowany – myśleliśmy, że spoczął gdzieś w Grodzisku” – mówi inna sąsiadka Tabenckiego.
Pogrzeb odbył się kilka dni później na jednym z cmentarzy komunalnych w Warszawie. Prócz garstki osób, nikt więcej się nie pojawił. Największe kluby miłośników zabytkowych samochodów nie zostały w ogóle powiadomione o śmierci Tadeusza Tabenckiego, w wyniku czego przez następne miesiące do jego skrytki pocztowej przychodziły liczne kartki i zaproszenia na rajdy i zloty klasycznych samochodów.
„Nie wiedzieliśmy, że Tadeusz nie żyje. Ciągle mieliśmy go przed oczami jako człowieka, który pomimo swojego wieku, wciąż pragnie realizować swoje pomysły, tak jakby miał żyć wiecznie. Pamiętam, że tego dnia po drodze minął nas niewielki korowód zabytkowych samochodów. Była zima, więc przypadkowy zlot odpada. Dopiero później skojarzyliśmy, że osoby te mogły jechać na jego pogrzeb, a mijaliśmy je niedaleko właśnie tego cmentarza” – wspomina Jerzy, nasz wcześniejszy rozmówca.
„Pamiętam, że na pogrzebie zaczepił mnie pewien starszy człowiek. Podawał się bodaj za dalekiego siostrzeńca bądź kuzyna Tadeusza – choć ten, jeszcze za życia, nigdy o kimś takim mi nie wspominał. Proponował, aby zaraz po uroczystości podjechać na działki w Grodzisku i zabrać stamtąd odszykowane jeszcze przez Tadka BMW Dixi, które bardzo mu się podobało. Stanowczo odmówiłem i oddaliłem się w kierunku wyjścia” – dodaje ze złością jedna z osób, która brała udział w pogrzebie.
Podczas kilku rozmów z osobami utrzymującymi niegdyś kontakt z Tabenckim, co chwila przewijał się jeden temat. Mianowicie, chodziło o kradzież kilku samochodów, która miała mieć miejsce dokładnie w dzień pogrzebu. Jak do tej pory nie udało nam się tego faktu potwierdzić, także potraktujemy to jako kolejną legendę. Biorąc jednak pod uwagę wypowiedź osoby, która była na pogrzebie - bierzemy pod uwagę i taką możliwość.
Tego dnia wyjątkowa niegdyś kolekcja samochodów straciła swojego wieloletniego właściciela. Skute lodem kłódki jego garaży nie zostały długo na swoim dawnym miejscu. Zaledwie rok po śmierci Tadeusza Tabenckiego, na jego obydwóch działkach, gołym okiem można było zauważyć braki w samochodach, motocyklach jak i liczne akty wandalizmu, które z czasem zaczęły się nasilać. Mamy nadzieję, że tym artykułem choć trochę przybliżyliśmy Wam prawdziwe losy ostatnich dni życia grodziskiego kolekcjonera, którego osoba jak i historia wyjątkowego zbioru wciąż zasługuje na należyty szacunek.