Takie sytuacje są dla nas czymś naprawdę niesamowitym - tuż po publikacji bijącego rekordy oglądalności materiału, który pojawił się na kanale YouTube Jana Garbacza – na naszą skrzynkę z prędkością światła spłynęła niezwykle ciekawa wiadomość! Jej autorem był Pan Mirosław Ziółkowski, który przed laty pracował w grodziskiej policji. Tadeusza Tabenckiego poznał on na samym początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy nad jego kolekcją pojawiały się już czarne chmury, a włamania na jej teren zaczęły przybierać na sile.
„Pana Tadeusza poznałem w czasie, kiedy pracowałem na Komedzie Policji w Grodzisku Mazowieckim. Uczestniczyłem wówczas w czynnościach, kiedy z jego pawilonu złodzieje wynieśli ramę od Bugatti - był to może 1991 rok. „Zgubę” odnaleźliśmy w lasku nieopodal ulicy Orląt. Leżała w gąszczu rosnących tam krzaków” – wspomina nasz rozmówca.
To wydarzenie naprawdę silnie wpłynęło na wiekowego już wtedy Tadeusza, który od lat osiemdziesiątych mierzył się z mniejszymi jak i zarówno większymi włamaniami na teren swoich posesji. W naszych archiwach zachował się skan oryginalnego zawiadomienia dotyczącego kradzieży oryginalnej ramy ze sportowego Bugatti, które grodziski kolekcjoner złożył osobiście na pobliskiej komendzie.
„Później byłem też na oględzinach po głośnym napadzie, który wydarzył się w 1994 roku. Stało się to w mieszczącym się przy ulicy Krasińskiego domu Państwa Tabenckich. Nie jestem pewien, ale chyba wtedy Panu Tadeuszowi skradziono jedną z jego kolejek. Pamiętam, że zginął mu wtedy również paszport, bo przychodził do mnie wtedy na komendę i wystawiałem mu zaświadczenie o zaginięciu właśnie tego dokumentu. Chciał wówczas wybrać się gdzieś za granicę.”
Ta sytuacja była prawdziwym dramatem dla wiekowego już Tabenckiego. Jak wspominał nam kiedyś jeden z naszych rozmówców – drzwi do starej willi miały być wtedy dość kiepsko zabezpieczone, bo zamykały się tylko na jedną zasuwkę. Poszukujący pieniędzy włamywacze sforsowali ją w kilka sekund i wtargnęli do środka. Niestety, Tadeusz jak i jego żona Irena zostali wówczas napadnięci i pobici. Po całym zajściu starszy mężczyzna był już coraz mniej ufny w stosunku do osób spoza swojego otoczenia. Rzadziej zapraszał też w swoje progi jakichkolwiek ludzi. Swoim bliższym znajomym wyznał nawet kiedyś, że choć tamtej nocy z jego domu skradziono pewną sumę pieniędzy, to złodzieje byli na tyle mało spostrzegawczy, że ominęli stojące przy schodach prototypowe silniki motocyklowe, które nawet w tamtych czasach były warte fortunę…
„Pamiętam jak w 1993 roku wraz z dwójką znajomych odwiedziliśmy Pana Tadeusza. To byli Polacy, którzy wyemigrowali do Niemiec w latach osiemdziesiątych. Jeden z nich mieszkał w Herne, niedaleko Essen. Drugi natomiast pochodził z okolic Katowic, a dokładniej z Panewnik. Jednym słowem – znaliśmy się od lat. Pan Tadeusz był z początku dosyć nieufny, ale dopiero gdy mu się przypomniałem – od razu mnie skojarzył i zaprosił nas do siebie. Z moimi znajomymi rozmawiał w języku niemieckim, a tematem ich rozmów była przede wszystkim organizowana w Essen wystawa zabytkowych pojazdów, na której Pan Tadeusz gościł wielokrotnie. Następnie otwierał przed nami coraz to kolejne garaże i prezentował skrywane w nich eksponaty. W ostatnim z nich stał Mercedes 500K - to była jego perełka, której strzegł jak tylko najlepiej potrafił. Nawet jak przyjeżdżał do niego serwis z Niemiec to wszyscy musieli działać zgodnie z poleceniami właściciela. Mówił, że wcześniej poruszał się nim jakiś hiszpański książę, a później użytkował go sam marszałek Konstanty Rokossowski. Pokazywał nam też czerwone Porsche Maryli Rodowicz oraz Plymoutha po Romanie Polańskim, przez którego karoserię przebijał lekko różowy lakier. Z tego co się wtedy dowiedziałem, amerykański samochód był prezentem ślubnym dla żony reżysera, Sharon Tate, która później została zamordowana przez sektę Mansona… Większość wozów była zadbana, a działki nie były jeszcze zastawione tak jak działo się to w następnych latach. Pamiętam, że tuż przy siatce ogrodzenia na posesji przy ulicy Orląt, Tadeusz miał zagospodarowany niewielki pas zieleni, na którym nie parkował żaden z jego samochodów. Był to jeden z jego patentów na złodziei. Gdy ktoś z nieproszonych gości przeskoczyłby przez siatkę – ślady jego butów od razu odbiłby się na trawie” – nadmienia nasz rozmówca.
„Najcenniejsze samochody z posesji przy ulicy Krasińskiego były przechowywane w blaszanych garażach pod domem. Na dworze stał świeżo wyremontowany, brązowo-żółty Mercedes 170S, natomiast kilka metrów dalej znajdował się przykryty plandeką, czerwony Fiat [model X1/9]. Silnik miał umieszony z tyłu – taki niski i sportowy samochodzik. Jeden z moich znajomych oznajmił wtedy, że chętnie odkupi ten wóz. Zamierzał go odrestaurować, a następnie sprezentować swojemu synowi. Pan Tadeusz był nawet skłonny sprzedać tego Fiata, choć zwykle nie był on chętny pozbywać się jakiegokolwiek eksponatu ze swojej kolekcji. Jakiś czas później przyniósł mi nawet na komendę wszystkie kopie dokumentów dotyczących zakupu tego auta i jakąś książkę serwisową. Wszystkie te rzeczy wysłałem na jego prośbę do znajomego z Niemiec, aby ten mógł lepiej się rozeznać w temacie. Niestety, potem jakoś kontakt się zerwał, czy stan zdrowia Pana Tadeusza się pogorszył i finalna transakcja nie doszła do skutku. Pan Tadeusz wspominał mi, że swój cenny zbiór chciał przekazać do Muzeum Techniki, ale nikt stamtąd specjalnie nie chciał wyciągnąć do niego pomocnej ręki.”
„Miałem okazję oglądać też należącą do niego przedwojenną książkę, która dotyczyła wyścigów Bugatti. Na jednej ze stron znajdowało się fotografia przedstawiająca Pana Tadeusza siedzącego za kierownicą takiego właśnie samochodu. Na dole widniał dopisek – T. Tabencki.”
„Z Panem Tadeuszem mam jeszcze fajną anegdotę. W czasach, gdy go odwiedzałem, poruszałem się syrenką, w której akurat przeciekała mi chłodnica. Był to czas, kiedy na jego placu stały cztery takie właśnie samochody. Pewnego razu zapytałem się go, czy nie sprzedałby mi jednej ze swoich chłodnic – wypatrzyłem tam sztukę w lepszym stanie, która zastąpiłaby moją uszkodzoną. A on powiedział mi wtedy:
„Jak chcesz, to ją sobie wyjmij, ale tą swoją przywieź i włóż z powrotem w miejsce starej, żeby syrenka była kompletna” – dodaje z uśmiechem nasz rozmówca.
Niestety, czas płynął nieubłaganie, a właściciel kolekcji nie miał już na tyle sił, by zająć się wszystkim samemu. Na grodziskich działkach pojawiało się coraz więcej pojazdów-barykad” o znikomej wartości. Tadeusz ustawiał je w rozmaitych kombinacjach, by jak najbardziej utrudniały one dostęp do bram garażowych. Z niektórych samochodów demontował nawet koła, rozruszniki czy pompy paliwa – dla bezpieczeństwa. Niestety, jak się później okazało – ledwo trzymające się kupy auta szybko stały się łakomym kąskiem dla grasujących na opuszczonych posesjach złodziei.
„Po śmierci Pana Tadeusza patrol policji bardzo często odwiedzał tamte okolice oraz znajdujący się nieopodal przystanek kolejki WKD. Zdarzały się, że policjanci natrafiali tam na „klientów”, którzy taszczyli ze sobą wypchane po brzegi worki. Ich wartość stanowiły oczywiście skradzione z terenu dawnej kolekcji części samochodowe. W ich tobołkach znajdowały się obudowy od termostatów i jakieś inne części silnikowe… Tyle, ile mogli tylko udźwignąć. To byli jacyś złomiarze – zbierali co im w ręce wpadło, żeby później tylko na skupie waga im się zgadzała. Pamiętam, że znaleźliśmy wtedy jakimś sposobem kontakt do Pana Wacława Tabenckiego, który przyjechał z Warszawy i to wszystko potem odbierał.”
Panu Mirosławowi Ziółkowskiemu serdecznie dziękujemy za bardzo ciekawą rozmowę jak i nieznane jak dotąd, archiwalne fotografie. Artykuł ten jest kolejnym dowodem na to, że historia Tadeusza Tabenckiego nigdy nie zostanie zapomniana.
Tekst: Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Mirosław Ziółkowski, Krzysztof Werkowicz