Było ich kilka, a wszystkie łączyła ta sama cecha – chłodzony powietrzem silnik umieszczony za tylnymi siedzeniami. Volkswageny – bo o nich tu mowa – były jednym z ciekawszych urozmaiceń grodziskich zbiorów Tadeusza Tabenckiego, które z biegiem czasu zaczęły obfitować w coraz to nowsze samochody. Jakie były to modele? Jakie były ich historie? Tego wszystkiego dowiecie się czytając nasze kompendium wiedzy chłodzonej powietrzem.
Volkswagen 1600 Variant – niezwykle stylowy i uwielbiany przez dzisiejszych hipsterów model Volkswagena został wyprodukowany we wczesnych latach sześćdziesiątych. Przedstawiciel najstarszej wersji Varianta wyróżniał się małymi, ale jakże opływowymi kloszami świateł tylnych, charakterystycznym dla tego typu modeli brakiem kompletu drzwi dla pasażerów siedzących z tyłu oraz opływającymi w chrom zderzakami z amerykańskimi „galeryjkami”. Wóz ten należał w przeszłości do Pana Mirosława Wnuczka – przyjaciela grodziskiego kolekcjonera. Jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych owy Typ 3 był pomalowany na kolor ciemnej zieleni, jednak po latach postoju na słońcu lakier wyblakł nieco i zaczął przechodzić w odcień niebieskiego. Dawne, zielone malowanie można było jednak znaleźć na kilku blaszanych elementach wnętrza.
Za serce pojazdu odpowiadał ponad 50-konny, pobrzmiewający kultowym garbusem silnik o pojemności 1,6 litra, którego niemieccy konstruktorzy ukryli tuż pod podłogą tylnego bagażnika. Tak więc kierowca i pasażerowie auta mogli pomieścić swoje bagaże zarówno z tyłu, z przodu lub położyć ich część na dachu – oczywiście jeśli dany egzemplarz był wyposażony w specjalny bagażnik. Zawsze trzeba było mieć jednak z tyłu głowy, że przewożone nad silnikiem rzeczy, a w szczególności żywność, mogła po czasie nieźle się zagrzać! Niestety, nietypową „kryjówkę” (choć z trudem!) odnaleźli grasujący po okolicy złodzieje, którzy zamienili z pozoru kompletny samochód w ogołocony ze wszystkiego wrak. Bardzo zaskoczył nas więc fakt, że nawet po tak długim postoju w niesprzyjających warunkach, oryginalna klapka schowka, przełączniki jak i kilka pozostałych mechanizmów działało bez jakiegokolwiek zarzutu. Jednak solidna robota zawsze się obroni!
Volkswagen 412 LE Variant – drugi z kolei „kombiak” w kolorze soczystej pomarańczy, mniej więcej od początku lat dziewięćdziesiątych stał zaparkowany „klamka w klamkę” z drugim Variantem na działce. Model ten opuścił fabrykę w 1973 roku i był nie lada zjawiskiem na polskich drogach, gdzie na próżno było wówczas szukać jakichkolwiek Volkswagenów z brazylijskimi korzeniami. Rodzinny wóz był tak naprawdę jednym z ostatnich, tylnonapędowych modeli Volkswagena wyposażonych w silnik umiejscowiony z tyłu. Podobnie jak w przypadku starszego Varianta, przestronna 412-tka również była w przeszłości własnością Pana Mirosława.
„Ten nowszy Volkswagen miał świetny, 1,7-litrowy silnik o mocy 80 KM. Choć trafił mi się egzemplarz w dość paskudnym jak na pierwszy rzut oka kolorze – gang silnika wynagradzał mi wszystko, bo bardzo przypominał mi dźwięk prawdziwego Porsche. Szczególnie dało się to zauważyć, gdy samochód wkręcał się na wysokie obroty. Pamiętam, że Dziadek bardzo chciał odkupić ode mnie te dwa Volkswageny – i tak też zrobił!” – wspomina Pan Mirosław, przyjaciel Tadeusza Tabenckiego.
Niestety, kres coraz rzadziej widywanego już dzisiaj Volkswagena przypadł na rok 2016. Podczas wyciągania zapadniętego kołami w ziemię wozu, uginająca się pod wpływem korozji karoseria rozerwała się na dwie części. Potłuczone klosze świateł tylnych, laminatowy błotnik przedni jak i podniszczone elementy wnętrza obite czarnym skajem jeszcze do niedawna znaleźć można było na jednej z zapomnianych przez czas działek.
Niebieski garbus 1300 – z tym samochodem wiąże się dosyć ciekawa historia. Bladoniebieskiego Volkswagena Tadeusz otrzymał go od swojego znajomego z Warszawy – Leszka, który wcześniej przekazał w jego ręce czerwonego Pontiaca Fiero. W zamian Tabencki pozwolił mu „odbić w laminacie” dwumiejscowego Mercedesa 500K Cabriolet A, który pomimo swojej wymagającej rychłego remontu kondycji - nadal przestawiał niezwykłą wartość, zarówno pod względem finansowym jak i historycznym. Popularny garbi z lat siedemdziesiątych miał być bazą do produkowanych przez Leszka samochodów typu buggy, które coraz bardziej podobały się Tadeuszowi. Miał on w swoim biurze kilka grubych broszur z tego typu wynalazkami, o których wówczas trąbiło kilka motoryzacyjnych czasopism. Niestety, z planów nic nie wyszło, choć jak wspomniał kiedyś znajomy grodziskiego kolekcjonera – „Tadeusz żył tak, jakby miał nigdy nie umrzeć. Ciągle chciał kolekcjonować samochody i nigdy nie miał dosyć swojego hobby”.
Biały garbus 1300 – na działce Tabenckiego gościł już dobre 30 lat temu. Podobnie jak w przypadku dwóch Variantów, zaparkowany był on w pobliżu drugiego, niebieskiego garbusa. Pomalowany na biało egzemplarz przez długi czas był okryty płóciennym pokrowcem, na którym leżała stara i sparciała opona – robiąca pewnie za jeden z osobliwych patentów ochronnych autorstwa Tadeusza Tabenckiego. Czy samochodzik ten należał dawniej do kogoś sławnego? Tego możemy się póki co tylko domyślać. Identyczny Volkswagen (nawet w tej samej barwie nadwozia) znajdował się w okresie PRL-u w rodzinie śp. Jonasza Kofty, wybitnego polskiego poety i piosenkarza. Artysta nie posiadał jednak prawa jazdy, więc za prowadzenie garbusa odpowiedzialna była jego małżonka. Dlaczego jednak o tym wspominamy? Opiekujący się przez pewien czas kolekcją Krzysztof wspomniał nam kiedyś, że w ogromnej torbie, którą nosił ze sobą Wacław Tabencki, znajdowało się kilka dowodów rejestracyjnych, które były przyporządkowane poszczególnym samochodom Tadeusza Tabenckiego. I to właśnie na jednym z tych dowodów miało gdzieś mu mignąć nazwisko Jonasza Kofty…
Zdemolowany po latach garbus został sprzątnięty wraz z drugim egzemplarzem w słoneczne lato 2004 roku. Był to czas, kiedy samochody w takim stanie nie przedstawiały zbyt dużej wartości kolekcjonerskiej, gdyż pewna ich część nadal kursowała u niektórych właścicieli jako tanie i rzucające się w oczy „daily”.
Volkswagen Karmann-Ghia Typ 34 – dla niektórych osób był najładniejszym samochodem z lat sześćdziesiątych, który znajdował się w zbiorach. Elegancki Karmann zaprojektowany został w dużej mierze pod oczekiwania Amerykanów. Stąd też jego lekko kanciaste kształty mogą kojarzyć się nam ze stylistyką słynnego „skandalisty” - Chevroleta Corvair’a. Dobrze utrzymaną sztukę niemieckiego coupe Tadeusz Tabencki odkupił z rąk pasjonata zabytkowych pojazdów z Warszawy - Krzysztofa Kulińskiego, prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych.
Po dogadanych formalnościach i finalnym zakupie, Volkswagen w kolorze kości słoniowej został przywieziony do Grodziska Mazowieckiego i umiejętnie zaparkowany w kącie ciasnej komórki znajdującej się w głównym pawilonie. Volkswagen ten posiadał jasną tapicerkę oraz niezwykle awangardowy jak na tamte lata panel szyberdachu, który zapewne umilał swoim właścicielom niejedną przejażdżkę w minionych latach. Wóz posiadał także komplet czarnych tablic rejestracyjnych o numerach WUA 3509. Chromowane niegdyś zderzaki zostały pomalowane według ówczesnych mód na czarny kolor.
Około 2001 roku lekko rozgrabiony Karmann prezentował się jeszcze jako tako. Niestety, tego samego nie można było powiedzieć już w roku 2012, kiedy to egzemplarz niemieckiej maszyny przypominał pogniecioną i zardzewiałą puszkę po piwie. Ostatecznie egzemplarz ten opuścił miejsce swojego długoletniego postoju w 2016 roku.
Podczas wyciągania go z pawilonu, jego zjedzony przez korozję przód, praktycznie bez oporów oderwał się od reszty karoserii. Na kilku archiwalnych zdjęciach wypatrzyliśmy, że jego lewy, tylny bok jest nieco pokrzywiony i wygląda jakby starał się ukrywać nadmiary nałożonej kiedyś szpachli. Możliwe więc, że prestiżowy niegdyś Volkswagen Karmann-Ghia Typ 34 przeżył wcześniej niejedną drogową przygodę. A jak dobrze wiemy i w takich maszynach z „historiami” lubował się nasz bohater.
Volkswagen Schwimmwagen – choć w naszych zbiorach nie mamy (jeszcze!) fotografii tego arcyciekawego samochodu-amfibii, to z pewnością możemy stwierdzić, że takim właśnie samochodem poruszał się przez pewien czas syn Tadeusza Tabenckiego – Wacław. Informację tą przekazał nam jeden z członków rodziny Państwa Tabenckich. Ze stworzonym do jazdy w najtrudniejszych warunkach wozem związana jest pewna anegdota z odległej przeszłości. Mianowicie, pewnego dnia roku sześćdziesiątego-któregoś Wacław Tabencki miał zaparkować swojego Volkswagena przy jednej z dosyć znanych ulic w Warszawie, by na chwilę udać się do jakiegoś budynku czy pobliskiego sklepu – to miała być dosłownie krótka chwila. Gdy po pewnym czasie przybył na miejsce, zobaczył, że tylna klapa w jego wozie jest lekko uchylona. Nie zastanawiając się dłużej zerknął pod nią i szybko zorientował się, że jego silnik – zniknął… Najwyraźniej ktoś musiał sobie upatrzyć nietypowy, znany z przygód telewizyjnego Pana Samochodzika pojazd i postanowił w mig zakosić „świszczącą” jednostkę napędową. W końcu klapa tamtego Schwimmwagena nie miała żadnego zabezpieczenia czy zamka. Co ciekawe, w jednej ze starych gazet Tadeusza Tabenckiego, a dokładniej w sekcji z ogłoszeniami, natknęliśmy się na zaznaczone chaotycznie długopisem anonse, w których informacja na temat sprzedaży identycznego Volkswagena na terenie Wrocławia. Może był to właśnie ten sam VW?
Volkswagen Kübelwagen – z tym wyprodukowanym na początku lat czterdziestych pojazdem wiąże się kilka niecodziennych historii. Nazywany przez Wacława Tabenckiego „szufladą” Kübel przez naprawdę długi okres czasu składowany był w głównym pawilonie przy ulicy Orląt. Egzemplarz posiadał sporo braków, a na jego przedzie Tabencki położył… starego składaka, którego doskonale widać na poniższym zdjęciu. Wojskowy Volkswagen przez wiele lat był obiektem zainteresowań Krzysztofa, który po śmierci właściciela zbiorów, na własną rękę próbował chronić niezwykłych zabytków techniki przed złodziejską grabieżą. W latach osiemdziesiątych użytkował on dokładnie takiego samego Kübelwagena, przez co wielokrotnie prowadził on rozmowy z Tadeuszem na temat sprzedaży co poniektórych części z jego wysłużonego egzemplarza. Jedna z rozmów poszła pomyślnie. Towarem wymiennym miały być należące do Krzyśka, niemieckie kanistry na benzynę z czasów II wojny światowej, które od razu wpadły w oko wiekowemu już Tadeuszowi.
„Raz umówiliśmy się z Tadeuszem, że ja dam mu oryginalne kanistry z czasów wojny, a on wymieni się ze mną na kompletną deskę rozdzielczą do Kubelwagena, takiego samego jak mój. Gdy przyjechałem na miejsce, Tabencki powiedział mi, że ma wszystko przygotowane, po czym wyciągnął z garażu topornie wycięty ze starego garbusa panel deski rozdzielczej, w który włożone były na sztukę stare liczniki z Warszawy i parę innych wskaźników z jakichś ruskich samochodów. Powiedziałem mu, że to nie są oryginalne rzeczy. On tylko się uśmiechał i wciąż stał przy swoim. Taki właśnie był niezapomniany Tadeusz Tabencki” – dodaje ze śmiechem Krzysztof.
Dzisiaj po wszystkich tych Volkswagenach zostały tylko i wyłącznie wspomnienia. Niestety, żaden z samochodów nie przetrwał nieznośnej w tym przypadku próby czasu. Ale nie wszystko stracone! W naszych zbiorach zachował się całkiem pokaźny pęk oryginalnych kluczyków ze zgromadzonych przez Tabenckiego samochodów z logo VW na masce. Poniżej przedstawiamy Wam ich zdjęcie w pełnej krasie. Rozpoznajecie do jakich modeli pasowały?
Tekst: Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Archiwum autorów strony, Mirosław Wnuczek, Krzysztof Werkowicz, Car brochures&adverts, Channing’s blog