Filmowe wspomnienia

Mało kto jeszcze do niedawna zdawał sobie sprawę, że w sporej ilości zrealizowanych w czasach PRL-u produkcjach filmowych występowała masa samochodów, które wypożyczone były prosto z kolekcji Tadeusza Tabenckiego. Wynajęcie samochodów z grodziskich zbiorów nie było banalną sprawą, ponieważ ich właściciel bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z czym wiążą się takie umowy. Zdarzało się bowiem, że wynajęte stamtąd wozy, po zakończonych zdjęciach filmowych - nigdy nie powróciły na swoje dawne miejsce. Znana była historia, kiedy z pozoru spokojny Tabencki – dosłownie wyszedł z siebie, widząc aktora Daniela Olbrychskiego, jak ten w jednej ze scen realizowanego wówczas filmu – skakał po dachu jego samochodu.

„Bardzo dobrze pamiętam jak Tadeusz przygotowywał i czyścił jednego ze swoich Mercedesów [model 170V Cabrio B – przyp. red.] przed wypożyczeniem go do kultowego, polskiego serialu pt. „Dom”. To właśnie to auto stało w stercie siana jako ukryte mienie poniemieckie w drugim odcinku. Mercedesem jeździł wtedy serialowy Andrzej Talar i Henio Lermaszewski. W rzeczywistości Mercedes był ściągnięty prosto z Grodziska!” – wspomina dawna sąsiadka grodziskiego kolekcjonera.

„Do filmów samochody wypożyczaliśmy razem z Tadeuszem nawet kilkukrotnie. Raz pojechaliśmy do Niemiec w dwa samochody. Ja jechałem swoim kabrioletem, a Tabencki za mną swoim czarnym jak noc Mercedesem 500K. W drodze powrotnej złapała nas ogromna burza. Z racji tego, że nie miałem jeszcze zrobionego poszycia dachu w moim samochodzie – musiałem w tej całej ulewie jechać z rozłożonym dachem, jak przy pięknej pogodzie. Pamiętam, że bardzo rozbawiło to Tadeusza, który później często wracał wspomnieniami do tego pamiętnego wyjazdu za granicę” – dodaje dawny znajomy podwarszawskiego kolekcjonera.

Od wielu lat, w motoryzacyjnym światku mówiło się, że Tadeusz Tabencki uzależniał wypożyczanie swoich eksponatów od warunku, że to właśnie on będzie siedział za kierownicą i prowadził przez cały czas dany samochód. I tak też właśnie bywało! Niejednokrotnie był on specjalnie ucharakteryzowany na szofera „elegancika” wiozącego osoby z wyższych sfer czy też występował w roli żołnierza kierującego samochodem groźnych oficerów niemieckich. Do takich ról idealnie nadawał się Mercedes 500K, którym jeszcze w latach pięćdziesiątych Tadeusz poruszał się na co dzień. Dostojny kabriolet był gwiazdą przynajmniej kilkunastu polskich oraz zagranicznych produkcji, które wciąż próbujemy dokładnie skatalogować. Jedną ze swoich ostatnich ról Mercedes zagrał na planie amerykańskiej produkcji realizowanego również w Polsce serialu pt. „Wojna i pamięć”, którego debiut na szklanym ekranie miał miejsce w 1988 roku.

Na trop ten naprowadził nas Pan Artur Skwarzyński, prywatnie wielki miłośnik motoryzacji i sportu samochodowego. W tamtym czasie posiadał on również jedną z największych w naszym kraju lawet pomocy drogowej. Sporych rozmiarów samochód niejednokrotnie pomagał przewozić też inne z pojazdów na plany filmowe w rozsiane po całym kraju. Oddajmy zatem głos Panu Arturowi:

„Pana Tabenckiego poznałem przy okazji przewozu jego ukochanego samochodu, którym był słynny Mercedes 500K, na plan jednej z produkcji filmowych. Wcześniej słyszałem o tym człowieku naprawdę wiele – w branży kolekcjonerów wszyscy o nim mówili. W tamtym czasie współpracowałem trochę z konsultantami do spraw filmu, ponieważ miałem wtedy swój własny, profesjonalny samochód pomocy drogowej. Był on naprawdę duży - 3 samochody na niego wchodziły, jeden na górę, a dwa na dół. Gdy ktoś przykładowo wiózł do nagrań filmowych dwie M-ki, udające motocykle BMW, to ja mogłem ich wziąć aż siedem i jeszcze dwa KDF-y by się zmieściły! Mogłem też wziąć „na siebie” jedną ciężarówkę, a drugą holować za sobą. Kilka razy woziłem rekwizyty do różnych produkcji filmowych – a to raz do filmu „Skrzypce przestały grać” czy też do innej produkcji, którą reżyserował sam Krzysztof Zanussi. Żałuję, że nie robiło się wtedy tak wielu zdjęć, bo transportowałem naprawdę ciekawe samochody. Kiedyś zabierałem nawet z Raciborza wrak rozbitego Peugeota, w którego wypadku tragicznie zginęli twórcy kultowej „Sondy” – śp. Andrzej Kurek, śp. Zdzisław Kamińsk oraz ich kierowca śp. Andrzej Gieysztor, który był także związany z polskim motorsportem. Innego razu byłem na planie filmu wojennego w Oświęcimiu aż dwa tygodnie! Współpracowałem wtedy z osobami, które wyszukiwały odpowiednie samochody do filmów. Byli to przede wszystkim Wojciech Wdowiński, Janusz Petelski oraz Konrad Orłowski.

Od tych ludzi otrzymałem wtedy pewną propozycję, która powiedzmy szczerze - trochę mi nie pasowała. Znalazł się samochód, który miałem zawieźć do Oświęcimia, gdzie trzeba było zostać na 3 - 4 dnach zdjęciowych i dopiero później wracać z wynajętym wozem na miejsce. Miałem z tym kłopot ponieważ byłem wtedy czynnym zawodnikiem wyścigowym i miałem dosyć napięty grafik. Swoją lawetą zwoziłem też rozbite samochody Szwedów, które były później do nich odsyłane promem ze Świnoujścia. Jednak po kilku rozmowach, organizatorzy planu filmowego w Oświęcimiu przystali na moje warunki. Podobnego Mercedesa, choć nie takiej rangi co 500K Tadeusza, miał kolekcjoner z Gostynia - Jan Peda. Jego auto zostało wybrane właśnie do tego filmu. W czasie, gdy co-producenci dopięli już prawie wszystko na ostatni guzik, sprawy związane z występem tego samochodu skomplikowały się, gdyż został on w tym samym czasie sprzedany za granicę. Wtedy jeden z polskich co-producentów wyszukał gdzieś Tabenckiego i pojechał prosto do niego z ofertą wypożyczenia jego samochodu do filmu. Starszy już wtedy Tabencki przyjął go „przez płot” i oznajmił, że nie mają o czym rozmawiać i nie wypożyczy mu swojego Mercedesa. Jego decyzja wynikała prawdopodobnie z niskiej stawki jaką zaproponowali mu polscy filmowcy – Tadeusz wspominał mi o tym później. Gdy usłyszał jednak, że film jest kręcony przez Amerykanów – w moment zmienił zdanie i poprosił, aby przysłali do niego kogoś zza granicy. Polscy co-producenci nie mieli więc wyjścia i szybko zorganizowali przyjazd odpowiedniego człowieka do Grodziska Mazowieckiego. Amerykanin wraz z tłumaczem został zaproszony do domu i garaży, gdzie Tadeusz zaprezentował mu swojego Mercedesa 500K w całej okazałości. Tamten prawie ukląkł, gdy zobaczył z jakim modelem ma do czynienia! Udało się. Nikt nie mówił ile, ale jak na tamte czasy to były olbrzymie pieniądze, które Tabencki wziął za wynajem” – wspomina Pan Artur Skwarzyński.

„Było jednak kilka warunków ustalonych przez właściciela. Jeszcze podczas rozmowy z polskim co-producentem Tabencki wspomniał, że najlepiej byłoby, gdyby jego samochód jechał na plan w wynajętej ciężarówce i był przykryty specjalnym pokrowcem. Naturalnie zaistniały też problemy załadunkiem kilkutonowego Mercedesa na zwykłą ciężarówkę z plandeką. Specjalnie dla tego wozu uszyto jeden pokrowiec z watoliny i drugi wykonany z brezentu. Samochód wcześniej ktoś dokładnie wymierzył. I wtedy właśnie zostałem wynajęty do całego przedsięwzięcia na bardzo dobrych warunkach jak na tamte czasy – a był to 1986 lub 1987 rok. Zdzwoniliśmy się z Tadeuszem i wszystko po kolei omówiliśmy. W wyznaczony dzień przyjechałem pod jego dom. Pogoda tego dnia dopisała, było ciepło i świeciło słońce, ani jednej chmury na niebie. No, ale Tadeusz miał już te wszystkie pokrowce w gotowości. Powiedziałem mu wtedy, że wszystkie te okrycia będą furgotać na wiezionym samochodzie, będą się przesuwały co chwila i nie ma w ogóle najmniejszego sensu, aby je zakładać. Tadeusz namyślił się i po chwili przystał na to co powiedziałem. Osobiście wyjechał z garażu swoim „skarbem” - niewiele nawet wchodziłem wtedy na jego plac. Gdy wóz został wyprowadzony z garażu, Tabencki od razu powiedział, że chce osobiście wjechać nim na lawetę. Oznajmiłem mu, że lepiej będzie jak użyjemy wciągarki, która w stu procentach wyeliminuje ryzyko jakiejkolwiek szkody podczas wjeżdżania. Oczywiście w każdej sprawie, o zdanie musiałem pytać się właściciela – czy tu mogę zaczepić, czy tam można owiązać pasem. Gdy zabezpieczyłem mocnymi pasami koło, Tabencki od razu powiedział, że auto będzie się bujać. Wytłumaczyłem mu więc, że właśnie tak ma być - nadwozie ma pracować, byleby koła stały w miejscu, zaczepione wcześniej do najazdów. Wszystko poszło zgodnie z planem i auto znalazło się na lawecie”.

„Przed samym wyjazdem, pod dom przyjechała specjalnie wynajęta i opłacona przez producentów filmu taksówka – Mercedes tzw. „przejściówka”. Tadeusz widząc to powiedział do kierowcy auta tylko jedno – „Niech Pan jedzie za nami”. Wyjechaliśmy Katowicką. Miałem obok siebie podwójny fotel. Tabencki siedział na nim bokiem i jednocześnie patrzył prosto na mnie, z lewej widział jak jego samochód ładnie się buja, a z prawej obserwował drogę i monitorował każde moje hamowanie. Gdy już jechaliśmy razem w tej szoferce - opowiedział mi całą historię tego Mercedesa, który wcześniej jeździł w Hiszpanii, gdzie przejęli go później Niemcy. Powiedział mi wtedy, że jego samochód ma 50 lat, on sam ma prawie 80 lat. Mercedes znajdował się w jego rękach od 30 lat. Kojarzę, że Tadeusz wspominał mi wówczas, że ten egzemplarz został wyprodukowany w 1935 lub 1936 roku. Dodał też, że na miejscu [plan filmowy, teren Muzeum w Oświęcimiu – przyp. red] ma już z góry załatwiony garaż, ale nie jest do niego zbytnio przekonany. Bał się, że ktoś poza nim będzie miał wgląd do jego niezwykle cennego eksponatu. Zaproponowałem mu wtedy, że zjedziemy na chwilę z Trasy Katowickiej i podjedziemy pod jakiś lokalny GS w celu zakupienia osobnej kłódki dla niego samego. I rzeczywiście kupiliśmy te kłódki. Gdy dotarliśmy do Oświęcimia, od razu przyszedł do nas pracownik muzeum, który pokazał nam specjalnie przygotowany pod wyjątkowego Mercedesa garaż. Tadeusz wsiadł wtedy za kierownicę i powiedział, żebyśmy tylko lekko pchnęli wóz, a on sam będzie nim zjeżdżał z lawety. Powiedziałem mu wtedy, że nie ma co ryzykować i na spokojnie ściągniemy auto. Bałem się trochę, że wiekowy już człowiek może nie poradzić sobie ze wszystkim i coś niechcący uszkodzić. Spuściliśmy więc ten samochód a on osobiście go odpalił. Zaproponowałem mu, że może ja przetransportuję wóz do wyznaczonego garażu, ale Tadeusz zapewniał mnie, że sam da sobie świetnie radę. Gdy 500K stał już zaparkowany, Tabencki podszedł do człowieka zawiadującego całym muzeum i oddał mu jego kłódki, dodając, że on ma swoje. Tamten facet się tylko na niego dziwnie popatrzył, ale musiał na te warunki przystać” – dodaje nasz rozmówca.

„Później Tabencki poszedł załatwić jakieś dokumenty i zjedliśmy wspólnie obiad gdzieś w pobliskim barze. Ciekawa sprawa dotyczyła zamówionej taksówki, a właściwie tego, dlaczego Tadeusz jej wcześniej zażądał. Zapytałem go czy nie lepiej byłoby, gdyby został na miejscu i nie pokonywał codziennie tak dalekiej trasy. Powiedział wtedy, że nie może tak zrobić, bo ma starszą żonę i nie chce jej samej zostawić na tak długo. Być może było to związane z czymś zupełnie innym, jak np. nadmiernym strzeżeniem samochodowego dobytku. Wspomniał, że wynajęta taksówka codziennie będzie do jego dyspozycji w Grodzisku. No i ta taryfa faktycznie każdego dnia odwoziła go wieczorem do Warszawy i przywoziła z rana drugiego dnia na zdjęcia. Do tego filmu wypożyczono tylko tego jednego Mercedesa z jego kolekcji. Co ciekawe, wszyscy ci konsultanci często omijali Tabenckiego i nie chcieli z nim rozmawiać, bo ten po prostu bał się na swój sposób o swoje auta i nikogo do siebie nie wpuszczał. Opowiadał mi kiedyś, że ma u siebie jeszcze bardzo unikatowego Maybacha oraz Jaguara, który grał w „Paradzie Oszustów”. Pamiętam, że Tadeusz po całej akcji z filmem, dzwonił do mnie jeszcze kilka razy. Pytał się czy będę mógł mu jeszcze kiedyś pomóc w dostarczeniu innych aut do warsztatów czy lakierni, w których chciał przeprowadzać kolejne renowacje swoich eksponatów. Do dziś zastanawia mnie jedna rzecz – czy wtedy, podczas realizacji zdjęć w Oświęcimiu, Tadeusz prowadził tego właśnie Mercedesa na planie”.

„Tadeusz Tabencki nauczył mnie jednej i bardzo ważnej rzeczy. Sam przez moment zajmowałem się klasycznymi pojazdami, miałem też sportowego Fiata 124 Spider po Andrzeju Jaroszewiczu. Powiedziałem mu wtedy, że ciągle marzy mi się mieć u siebie naprawdę fajne samochody z duszą. A on odpowiedział mi tak: „Panie Arturze, niech Pan tylko pamięta o jednej rzeczy. Trzeba kupić samochód bardzo drogi, czyli jak on ma 50 lat, to te 50 lat temu musiał być niezwykle kosztowny w zakupie. Bo reanimacja samochodu bardzo drogiego, a wozu typu „dekawka” jest w zbliżonych kosztach, ale jeżeli skończy Pan remont, to nie będzie między nimi żadnego porównania pod względem wartości. Ja Panu powiem, niech Pan się nie dotyka żadnych „dekawek”, IF-ek czy innych takich rzeczy. Niech Pan zrobi sobie Mercedesa, stare Porsche - takie właśnie samochody, bo to ma sens”. Trzeba przyznać, że w stwierdzeniu tym było sporo prawdy”.

„Pamiętam jak opowiadał mi jeszcze, że jego Mercedes 500K został zakupiony jako zupełnie nowy samochód przez jakiegoś hrabiego lub barona hiszpańskiego. W czasie, kiedy wybuchła tam rewolucja i wraz z nią wojna domowa, niemieckie oddziały współpracujące z generałem Franco zaczęło szabrować tamtejsze tereny. Jeden z niemieckich oficerów natrafił na garaż z tym Mercedesem i od razu go stamtąd zabrał. Następnie okazały kabriolet trafił do swoich rodzimych Niemiec. Gdy wybuchła II wojna światowa, wóz pojechał z jakimś generałem na front wschodni, gdzie później trafił w ręce Rosjan. To właśnie nim do Polski przyjechał sławny marszałek polsko-radziecki - Konstanty Rokossowski, który podobno tym Mercedesem zaczął jeździć w Polsce tuż po wojnie. Potem był taki moment, że armia radziecka przyjechała na Willysach i Dodge’ach i Mercedes momentalnie zniknął w garażach jednego z ministerstw, bo trzeba było się przesiąść na „ideologicznie dobre” pojazdy. Rokossowski otrzymał więc nowiusieńkiego ZIS-a, a niemiecka maszyna poszła w odstawkę do sławetnych garaży, gdzie podobno stało bardzo wiele przepięknych i niezwykle ekskluzywnych samochodów sprzed wojny. Tadeusz wspominał mi, że już jako pracownik Wydziału Komunikacji, zaczął po prostu odkupywać stamtąd te samochody. I zdaje się, że jednego ze swoich Maybachów też odkupił z jakiegoś urzędu.”

„Byłem zachwycony, że tak wiekowy wóz wciąż trzyma się w dobrym stanie i wszystko w nim działa. Tadeusz oznajmił mi, że raz na 2 lub 3 lata odwiedza go specjalny serwis Mercedesa ze Stuttgartu. Samo Muzeum Mercedesa nie było ponoć zainteresowane zakupem jego egzemplarza, bo mieli już w swoich zbiorach podobne samochody, ale grodziski 500K był objęty takim specjalnym „programem” darmowych przeglądów. Przyjeżdżał wtedy bus z mechanikami, którzy spisywali wszystko, co nadaje się do wymiany i dostarczali mu nowe części. Podobno niektóre z napraw wykonywali oni na miejscu, spędzając przy Mercedesie nawet cały dzień! W zamian, gdyby Tabencki chciał jednak sprzedać swojego 500K - był zobowiązany do wcześniejszego powiadomienia o tym fakcie Muzeum, któremu bardzo zależało na nadzorowaniu wszystkich serwisów nad tym samochodem.”

„Tadeusza Tabenckiego wspominam naprawdę miło i ciepło, jako super człowieka, bo jak tylko się poznaliśmy to przez naszą wspólną pasję - którą był motorsport - zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i szybko nawiązaliśmy wspólny kontakt. Wspominał mi, że zna Eugeniusza Pacha, że ma kontakt z Sobiesławem Zasadą, Longinem Bielakiem i Timoszkiem – te wszystkie znane nazwiska co chwila przewijały się naszych rozmowach. Nie mogło się obejść naturalnie bez tematu jego legendarnych Bugatek. No bo jak się jechało te 5 godzin do Oświęcimia na zdjęcia, to było przecież o czym rozmawiać! Pamiętam, że pewnego razu rzuciłem mu nazwisko Gawrona, który ścigał się SAM-em bazującym na oryginalnym Bugatti sprzed wojny. Wtedy ożywiony Tadeusz oznajmił: „Aaa, proszę Pana, ja te wszystkie kawałki, które zostały z tego samochodu, mam u siebie, bo je kiedyś odkupiłem zaraz po tym, jak Gawron przestał się ścigać”. Tadzio mówił mi wtedy, że aktualnie ma u siebie też cztery samochody marki Porsche – dwa z nich odkupił od Eugeniusza Zarzyckiego, jedno było też po Rodowicz. Dodał, że prócz starych samochodów, zbiera również te trochę nowsze okazy. Przez jego ręce miało przejść od czterech do pięciu Bugatek, rozmaite modele, niektóre poprzerabiane i porozbijane. On to wszystko wówczas skupował jak do sportu wchodziły nowe samochody. Tak też natrafił na pozostałości Bugatti Jasia Rippera. Mówił mi też, że ma takie małe Zundappy, ale niektóre to jeszcze znajdowały się w fabrycznych pudłach i nigdy nie były złożone, a były to egzemplarze przeznaczone na wojenny front. Jednym słowem – człowiek orkiestra.”

W tym miejscu chcielibyśmy bardzo podziękować Panu Arturowi Skwarzyńskiemu, który podzielił się z nami naprawdę fascynującymi wspomnieniami z nie aż tak odległej jakby się mogło wydawać przeszłości. Dla nas, nawet najmniejsze wspomnienie związane z grodziskim kolekcjonerem i jego niesamowitymi zbiorami jest na wagę złota. To jednak jeszcze nie koniec niespodzianek! Poniżej chcielibyśmy zaprezentować Wam fragment wspomnianego wcześniej filmu „Wojna i pamięć”. Ciekawe czy uda się Wam wypatrzeć jak najwięcej ujęć, w których pojawia się legendarny Mercedes 500K?

Tekst: Marcin Zachariasz

Zdjęcia: Archiwum prywatne autorów, Krzysztof Werkowicz, Tomasz Skrzeliński, miesięcznik „Auto-Bazar”, IMCDB.org