Mieszczący się w Pradze zakład Oldřicha Uhlíka był miejscem, w którym przedwojenne
samochody przeobrażały się w istne dzieła sztuki na kołach. W latach trzydziestych
skarosowano tam pewien wóz, który przez lata uchodził za wielką zagadkę dla sympatyków
marki Bugatti.
Aż trudno w to uwierzyć, ale aerodynamiczne Bugatti T43 Uhlík przez lata było określane
mianem „zmoty”. Powstała w praskich zakładach „Karosa” karoseria była do cna przesiąknięta
streamline’owym stylem, który zakorzeniony był głęboko w amerykańskiej kulturze
motoryzacyjnej. Samochód był pozbawiony jakichkolwiek kantów, a na swoim froncie posiadał
aż 3 okrągłe reflektory. Znajdujące się pośrodku światło zostało delikatnie wkomponowane w
atrapę grilla, którego żłobienia delikatnie przechodziły na bok karoserii. Inną rewelacją były
dwie oddzielne szyby przednie – rodem przeniesione z kabiny starego aeroplanu. Linia
bocznych okien przypominała kształtem nerkę i zlewała się z otwieranymi pod wiatr drzwiami.
Tył samochodu był w rzeczywistości potężnym, pozbawionym klapy bagażnika „kuprem”.
Znaleźć tam można było dwa oddzielne wlewy paliwa (prawie tak samo, jak w klasycznym Mini
Cooperze S!) oraz dyskretnie zarysowaną „szufladę” przeznaczoną na koło zapasowe. Wisienką
na torcie była maleńka, dzielona szyba z tyłu.
Białe Bugatti nie było jednak fabrycznie nowym samochodem. Jego ekskluzywne nadwozie
zostało osadzone na ramie, która doskonale pamiętała czasy wyścigów tatrzańskich. W
poprzednim wcieleniu była ona silnie eksploatowana przez zawodników takich jak Wacław
Kasza, czy Stanisław Szwarcsztajn. Historię pojazdu z tamtych czasów doskonale obrazuje film
pt. „Mój dziadek w Bugatti” w reżyserii Szymona Żebrowskiego.
Losy oryginalnych szkiców zaprojektowanego przez Oldřicha Uhlíka nadwozia nie są nam do
końca znane. Do dziś uważa się, że zaginęły one podczas wojny. Nie wiadomo też, na czyje
zamówienie powstał ten samochód, a także kto był jego pierwszym właścicielem. Wiadomo
jedynie, że opływowe Bugatti kursowało po praskich ulicach mniej więcej do końca lat
trzydziestych. Potem trop się urywa…
Po 1945 roku samochód widywany był w Krakowie oraz w okolicznych miastach i wsiach. Jego
„żywot” nie należał jednak do najlżejszych. Kiepskiej jakości drogi i brak dostępu do
jakichkolwiek części zamiennych sprawiły, że niegdyś elegancki pojazd zaczął powoli zamieniać
się w ruinę. Wymienione zostały w nim obręcze kół, a na przednich błotnikach pojawiły się
dodatkowe klosze kierunkowskazów (z pewnością zastąpiły one wyskakujące niegdyś po
bokach semafory). Zmianie uległ też przedni zderzak, który swoim wyglądem przypominał
bardziej kawałek wygiętej listwy progowej. Pod maską „krakowskiej bugatki” klekotał natomiast
„fordowski” motor. Od pewnej osoby dowiedzieliśmy się, iż powojenne modyfikacje auta mogły
objąć też obudowy dwóch z trzech przednich reflektorów. Powodem tego miała być niewielka
kolizja drogowa, w której Uhlík miał uczestniczyć w latach pięćdziesiątych. Mówiono, że miał on
„delikatnie otrzeć się o jeden z miejskich wagonów tramwajowych”. Póki co nie mamy jednak
żadnych dowodów, które choć w niewielkim stopniu mogłyby potwierdzić tę historię.
Na mocno zmęczony samochód, Tadeusz Tabencki miał natknąć się w czasie, kiedy mieszkał
jeszcze w Krakowie. Z tego okresu pochodzi najstarsze, czarno-białe zdjęcie. Zostało ono
wykonane na dość zachodnio wyglądającym podjeździe z betonowych płyt. Bugatti było wtedy
zarejestrowane na krakowskich tablicach rejestracyjnych 504-KPR.
Niedługo potem samochód został przewieziony do Grodziska Mazowieckiego, gdzie wzbogacił
stopniowo rozrastający się zbiór przy ulicy Orląt. Nietypowy eksponat został wtedy ustawiony
pod gołym niebem. Tabencki okrył go częściowo pokrowcem, a niektóre z jego elementów
zostały owinięte folią. Poobijana karoseria była co jakiś czas zabezpieczana lichej jakości
lakierem w postaci licznych zaprawek. Przytoczony powyżej stan auta idealnie odzwierciedlają
poniższe fotografie. Zostały one wykonane w 1968 roku przez Leonarda Pottera, który trudnił
się wyszukiwaniem zabytkowych samochodów na terenie całej Europy. O jego postaci
wspominaliśmy już przy okazji artykułu poświęconego zagmatwanym losom Maybacha DS8
Zeppelina.
W latach sześćdziesiątych Tabencki kilkukrotnie podejmował temat sprzedaży nietypowego
samochodu. Z kilku źródeł dowiedzieliśmy się, iż oczekiwał on jednak zbyt wysokiej ceny za -
jakby nie patrzeć - rozpadający się w rękach wóz. Temat Uhlíka wielokrotnie przewijał się też w
jego korespondencji listownej. Przedstawiciele zagranicznych klubów Bugatti co jakiś czas
zachęcali go, by zaprezentował on swój niebanalny pojazd na odbywających się cyklicznie
zlotach miłośników tej marki. Prośby te okazały się być jednak bezskuteczne. Każdy, kto z bliska
chciał przyjrzeć się przedwojennej maszynie – musiał pofatygować się do Grodziska osobiście.
W 1975 roku nad zakupem podpartej kołkami „bugatki” zastanawiał się śp. Jan Peda – ceniony
kolekcjoner z Gostynia. Podczas swoich wizyt w podwarszawskiej miejscowości, wykonał on
wspaniałą fotorelację tego egzemplarza. Finalnie - nie zdecydował on się on jednak na zakup
wymagającego kompletnej renowacji pojazdu.
Przybrudzone resztkami czerwonej farby Bugatti przez lata wzbudzało spore zainteresowanie
osób zza granicy. Odwiedzający Tadeusza goście wielokrotnie wspominali w swoich
opowieściach o „stojącym w garażu bez okien, bardzo dziwnym samochodzie z nadwoziem Corda”.
Kto wie, może to właśnie sportowy Cord 812 był jedną z inspiracji czechosłowackiego
designera? Warto przy tej okazji nadmienić, że w latach osiemdziesiątych Uhlík był już
składowany w betonowym boksie, który wybudowano tuż za głównym pawilonem. Tadeusz
ogołocił wóz z większości cenniejszych części, które w obawie przed ewentualną kradzieżą -
pochował w naprawdę przeróżnych miejscach. Nie zniechęciło to jednak złodziei, którzy po
1996 roku nałogowo zaczęli odwiedzać teren opuszczonej kolekcji.
„Wacek mówił mi, że sam nie wie, co to dokładnie jest. Dopiero później coś mu się przypomniało.
Nazywał ten samochód „Bugatti Pacyfiką” – wspomina osoba znająca w przeszłości syna
grodziskiego kolekcjonera.
Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych samochód rozpływa się, jak we mgle.
Ponownie głośno robi się o nim dopiero w 2006 roku, kiedy wieść o jego odnalezieniu pojawiła
się na stronie Bugattipage.com. Poniżej prezentujemy Wam jej treść, którą przetłumaczyliśmy na
język polski:
„Bardzo rzadkie Bugatti coupe firmy O-Uhlik of Prague pojawiło się 200 kilometrów od
Pragi w Czechach. Streamliner aero-coupe był wyposażony w doładowany silnik i przez lata
jeździł w byłej Czechosłowacji. Wykonane ze stali z drewnianą ramą ciało jest w dobrym
stanie, brakuje kilku części, ale bez większej rdzy lub modyfikacji. Nadal posiada oryginalną
plakietkę producenta i niektóre elementy jego wnętrza są nadal na miejscu. Właścicielka,
Madame Carolina z królewskiej linii krwi z Pragi mówi nam, że podwozie Bugatti zostało
zdemontowane, silnik źle umieszczony, ale istnieją zdjęcia potwierdzające, że jest to
prawdziwe Bugatti. Madame Carolina życzy sobie, aby jakiś Bugattista [entuzjasta marki]
zajął się odrestaurowaniem tego ważnego elementu praskiej historii. Wyraziła
zainteresowanie ewentualną sprzedażą Bugatti wykwalifikowanemu Bugattiście, który
sprawi, że to Bugatti znów powróci na drogi. Więcej w nadchodzących wiadomościach.”
Podążając tropem zamieszczonych na forum Bugattibuilder.com informacji dowiadujemy się, że
pierwszym kupcem samochodu miał być Pan Gardner. Mężczyzna był przekonany, że kupuje
pozbawioną silnika karoserię, która jest modelem T44, a nie T43. W tym samym okresie,
oryginalne podwozie Bugatti trafia do Holandii, gdzie z miejsca zasila zupełnie inny projekt.
Pozostałościami po dawniej kompletnej „bugatce” szybko zainteresował się Dr. Bohuslav Klein,
czeski kolekcjoner samochodów Bugatti:
„Karoserię kupiłem w Szwajcarii, bez silnika (niestety został sprzedany osobno innej
osobie), oraz bez części przedniej. Dlatego skontaktowałem się z Václavem Zapadlíkiem
(1943-2018), genialnym czeskim malarzem i projektantem samochodowym, aby narysował
nową, przednią część.” - wspominał w rozmowie z nami dr Bohuslav Klein.
Jedną z inspiracji Václava Zapadlíka był nieco inny projekt, którego autorem był Oldřich Uhlík:
„Uhlík stworzył również projekt Bugatti 57, który nadal znajduje się w posiadaniu rodziny
Liechtestein. Zaproponował im również nadwozie coupé, ale nie zostało ono przez nich
zaakceptowane. Projekt wydaje się być bardzo zbliżony do mojego T43.” – dodaje nasz
rozmówca.
Odbudowywany samochód otrzymał zupełnie nowy przód, który był silnie inspirowany
„standardowym” wyglądem Bugatti T43. Szkoda jednak, że czeski projektant nie zdecydował się
na rekonstrukcję oryginalnego frontu, który naszym zdaniem był najlepszym elementem tego
samochodu. Bugatti pozostało więc oryginalne od podszybia do samego tyłu. Profesjonalna
odbudowa auta odbyła się pod okiem Jiří’ego Rambouska i jego wykwalifikowanego zespołu. Z
racji braku oryginalnego podwozia, osadzone na drewnianym szkielecie nadwozie zostało
połączone z wykonaną przez argentyńską firmę PurSang ramą. Co ciekawe, nosi ona ten sam
numer, który widnieje również oryginalnym, sprzedanym wcześniej do Holandii podwoziu
białego Uhlika – trafiło ono do znajdującego się w Szwajcarii Bugatti T43A, którego właścicielem
jest Lionel Decrey.
Po wielu latach życia w tajemnicy – Bugatti w wielkim stylu powróciło na europejskie drogi.
Napędza je ośmiocylindrowy, 120-konny silnik o pojemności 2262 cm³. Odrestaurowany w
nowym duchu wóz został pomalowany w biało-wiśniowych barwach. Samochód był gościem
wielu wystaw oraz uczestniczył w jednym z rajdów miłośników tej francuskiej marki. Aktualnie,
Bugatti T43 Uhlík jest własnością czeskiego kolekcjonera pojazdów zabytkowych Ladislava
Samohýla. Maszyna jest stałą ekspozycją muzeum, które znajduje się w położonym półtorej
godziny drogi od Ostrawy mieście Zlín. Na oficjalnej stronie tego miejsca figuruje ona pod nazwą
„Bugatti 43 Zapadlik”. A może ktoś z Was miał już okazję obejrzeć ten wóz na żywo?
Tekst: Marcin Zachariasz
Zdjęcia: Dr. Bohuslav Klein, Maciej Peda, Bugattibuilder.com, Lori Thornhill (The Nethercutt
Collection)