Akcja wydobywcza Jagi

Skonstruowany własnoręcznie przez Adama Słodowego SAM o jakże uroczo brzmiącej nazwie Jaga był jednym z nielicznych „samochodów-samoróbek”, które znajdowały się w rękach Tadeusza Tabenckiego. Przez dekady stał niemalże niezauważalny wśród przedwojennych Opli i tuż powojennych Morrisów. Czasami był nawet mylony z kompaktowym Fordem Perfectem z lat pięćdziesiątych czy nawet poczciwą syreną. Gdy jednak wszystko wskazywało na to, że wraz z oczyszczaniem działek wyjątkowa maszyna zostanie wywieziona na najbliższy skład złomu, pewna osoba postanowiła dać dawnej Jadze drugą szansę i wyrwać ją dosłownie ze szponów matki natury…

Niezwykle modna jak na czasy swojego powstania karoseria była autorską wizją jej twórcy, który wcześniej pracował już nad dwoma własnoręcznie budowanymi pojazdami o nazwie „Hortek”. Prawdziwym dziełem sztuki, nad którym Adam Słodowy musiał spędzić przynajmniej kilka długich nocy były tylne błotniki, które wykonane zostały bez stosowania metody tłoczenia. Idąc ku górze, uwagę przykuwały wycieraczki tylnej szyby, będące ewenementem w tego typu konstrukcjach. Znajdujące się z przodu SAM-a elementy były w dużym stopniu zmodyfikowanymi, lekko używanymi częściami pozyskanymi ze skupów złomu.

Za silnik niezwykle urodziwego samochodu odpowiadała prosta konstrukcyjnie jednostka od Skody 1102. Miała ona 1100 cm³ i potrafiła rozpędzić samochód do zawrotnych 105 km/h przy jakże niewielkim spalaniu 8 litrów na 100 km. Oczywiście trafem zdobyty silnik wymagał kompletnej naprawy ze strony Pana Adama, który od razu wziął się do pracy. Poza tym, Jaga w dużej mierze opierała się na konstrukcji czeskiej Skody Tudor, która w tamtym czasie była jednym z najpopularniejszych wozów na polskich drogach, gdyż bardzo często otrzymywali je robotnicy, a nawet górnicy.

Środek samochodu również nie odstawał ani na krok od wyglądu zewnętrznego. Wzorem jak i poszyciem dosłownie całej tapicerki wnętrza bez zająknięcia zajęła się żona Pana Słodowego. Dobrze widoczne na desce rozdzielczej wskaźniki zostały specjalnie rozlokowane wokół pochodzącego z żerańskiego FSO koła kierownicy z chromowanym ringiem sygnału dźwiękowego. Wóz posiadał także dobrze przemyślane zabezpieczenie, które zapobiegało uruchomieniu samochodu przez przykładowego złodzieja. Dziś śmiało moglibyśmy określić to rozwiązanie przodkiem popularnego immobilizera. Kolejnym udogodnieniem było centralne ogrzewanie wewnątrz wozu, które zimowe poranki sprawdzało się wręcz perfekcyjnie.

Panel deski rozdzielczej został oklejony dermatoidem i prezentował się naprawdę dobrze. W oczy rzucał się przede wszystkim ręcznie wykonany prędkościomierz z niewielkim napisem „Jaga” na swojej tarczy. Jaga posiadała także wskaźniki informujące o niedomkniętych drzwiach lub lekko uchylonej masce (!), których mogły jej pozazdrościć nawet najnowsze modele Mercedesa z początku lat sześćdziesiątych. Jaga okazała się być bardzo dopracowaną konstrukcją, która były też pewną inspiracją do jednej z książek Pana Adama Słodowego pt. „Budowa samochodu amatorskiego”. Całość została pomalowana na kolor niebieski, który idealnie współgrał z chromowanymi dodatkami galanteryjnymi.

Po wielkim splendorze i hucznym konkursie SAM-ów, którego inicjatorem był polski tygodnik motoryzacyjny „Motor”, mała Jaga jeszcze przez jakiś czas miała dzielnie służyć swojemu „stwórcy”. Następnie samochód znalazł się w rękach jednego z warszawskich lekarzy. Docenił on niebanalny styl i niezwykle praktyczne rozwiązania, które opakowano w jedyną w swoim rodzaju karoserię. Na tym momencie trop samochodu urywa się… Ale nie do końca…

Pewnego ranka otrzymaliśmy na naszą skrzynkę wiadomość. Był do niej załączony link do starego reportażu obejmującego temat porzuconych samochodów w Warszawie. Materiał z lat osiemdziesiątych zawierał jednak pewną niespodziankę. W jednym z kadrów, którego główną gwiazdą było wysłużone Renault 4, na drugim planie pojawił się fragment… Jagi Adama Słodowego! Po obejrzeniu tego fragmentu zamurowało nas. Na pordzewiałej nadal było nawet widać fragmenty niebieskiej farby, która pod wpływem różnych czynników odpadała już całymi płatami. Ciekawostką tą podzielił się z nami nasz czytelnik - Jakub Żuku – za co chcielibyśmy mu jeszcze raz serdecznie podziękować! Jagę widać mniej więcej od 55 sekundy filmu.

W jaki sposób samochód ten jednak trafił na parking depozytowy? Czy został przetransportowany w tamto miejsce przez służby porządkowe? A może oddała go rodzina poprzedniego właściciela? Tego póki co nie wiadomo… Pewnym jest to, że w niedługim czasie Jaga trafiła do kolekcji Tadeusza Tabenckiego i została ulokowana na posesji przy ulicy Orląt. Mogło to mieć miejsce w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Choć już wtedy nie była w najlepszym stanie ogólnym – nadal posiadała praktycznie całą oryginalną galanterię, a co za tym idzie oryginalną atrapę grilla przedniego, chromowane obudowy świateł, kompletne wnętrze ze wspomnianym wcześniej licznikiem, a nawet misternie wykonane z metalu logo, które przepełnione było klimatem lat sześćdziesiątych.

Czy Tabencki miał w planach odrestaurować unikatowy samochód Adama Słodowego? Na pewno zależało mu na tym, aby uchronić przed kasacją tak wyjątkowy pojazd, który dla większości ludzi był określany jako przysłowiowa „kupa złomu”. Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych Jaga stała pozamykana na cztery spusty tuż obok granatowego Steyra 55 Baby i kilku innych wymagających remontu samochodów. Co ciekawe, raczej nikt z odwiedzających grodziskiego kolekcjonera osób nie zwracał uwagi na nietypowego SAM-a, bowiem poprzez jego powolną degradację coraz mniej przypominał on hucznie prezentowany na łamach „Motoru” wynalazek.

W okolicach przełomu wieków, z Jagi zaczęły ubywać pojedyncze części oraz niektóre z elementów wnętrza. Kilka bardziej wartościowych pod względem sentymentalnym części takich jak licznik z oryginalnym „blatem” czy właśnie oryginalne emblematy zostały zdemontowane i zabrane w bezpieczne miejsce przez człowieka, który przez pewien okres czasu, za zgodą syna Tadeusza Tabenckiego, starał się na własną rękę chronić kolekcji. Niestety, nasilające się działania złomiarzy doprowadziły, że po kilku latach z samochodu została ogołocona z praktycznie wszystkich blach, rozpadająca się karoseria. Gdy wszyscy myśleli, że jej los jest już przesądzony – pojawił się nagle człowiek, który postanowił za wszelką cenę uratować Jagę. Człowiekiem tym był Mieczysław Płocica – współtwórca strony „Był sobie Mikrus”.

Wraz z pomocą swoich znajomych dotarł on do syna Tadeusza Tabenckiego i przedstawił mu swój pomysł. Wacław Tabencki przystał na te warunki, ale Panowie musieli zająć się również oczyszczeniem działki, która przypominała już bardziej krajobraz ze Stalkera... Po kilku próbach samochód wreszcie został wyrwany z rąk matki natury i znalazł się na lawecie. Tuż spod bram jednej z najbardziej tajemniczych posesji w Polsce ruszył on w zupełnie innym kierunku niż złomowisko, bowiem dla Jagi był już przygotowany specjalny garaż. Jak dowiedzieliśmy się z opowieści osób, które brały udział w całej akcji – pewna mała część oryginalnych elementów od SAM-a wciąż znajdowała się pod samochodem, leżąc latami w przykrytej gęstą trawą ziemi. Z resztą! Nie było nas tam i myślimy, że najlepiej opisze to człowiek, który brał udział w tym wyjątkowym wydarzeniu. I może w tym miejscu oddajmy głos Kubie Potędze, który zawiadował całą akcją:

„Pewnego dnia mój kolega Mieczysław - wielki miłośnik zabytkowej, przedwojennej i polskiej motoryzacji zapytał mnie, jak zapatrywałbym się na akcję wydobywczą właśnie tej Jagi. Ponieważ wcześniej snuliśmy już teorie jak legalnie ratować to co z niej zostało, to kiedy tylko pojawiło się zielone światło - bez wahania podjąłem wyzwanie. Ponieważ czas grał kluczową rolę, potraktowałem wtedy sprawę tą jako priorytet. Jednocześnie pomyślałem, że przydałaby nam się pomoc fizyczno-reportersko-logistyczna. Mój wybór padł na innego miłośnika motoryzacji, mojego serdecznego kolegę Adama Leszczyńskiego. Przygotowani w różnoraki sprzęt spotkaliśmy się wspólnie przed posesją w Grodzisku Mazowieckim. Na miejscu wymieniliśmy uściski dłoni z Panem Wacławem , synem jednego z największych kolekcjonerów zabytkowej motoryzacji – Tadeusza Tabenckiego, a także z organizatorem całej akcji, którym był Mieczysław. Jednym z pierwszych poczynań była walka z kłódką na głównej bramie wjazdowej, która nieotwierana latami, ustąpiła dopiero po kilkuminutowej walce. Cała sceneria wyglądała jak wejście do baśniowej Narnii... Wraki pojazdów przeplatały się z wszelkiej maści krzakami, drzewami i zabudowaniami. Akcja z wydobyciem Jagi zajęła nam praktycznie cały dzień. Dużo czasu zajęło nam również porządkowanie terenu (na tyle, żebym zmieścił się z lawetą), umiejętne podniesienie Jagi w celu założenia kół oraz sam proces wyciągania. Ważne było też, żeby nie narobić więcej szkód we wraku, którego sam stan przedstawiał się już bardzo słabo. Pełna współpraca, doświadczenie i spokój pozwoliły zapakować Jagę bez żadnego uszczerbku. Później mieliśmy okazję poczuć się jak archeolodzy 🙂 Dużo drobiazgów było porośniętych i porozrzucanych wokoło miejsca długoletniego postoju auta. Jednak drugie tyle udało nam się wygrzebać z ziemi, która latami przyjmowała wszystko, co odpadało z wozu... Po skończonej akcji znalazł się również czas na rozmowę z Panem Wacławem i na zapoznanie się z historią motoryzacji, rodziny jak i życia Pana Wacława i jego Ojca.”

A teraz zapraszamy Was do obejrzenia małej galerii zdjęć z samej akcji wydobywania Jagi!

Jaga w chwili obecnej jest przechowywana w dobrych warunkach, a my niedługo wybierzemy się do niej żeby pokazać Wam, co do tej pory udało się ustalić. Powyższe zdjęcia idealnie uświadamiają jak wiele dla jednej osoby może znaczyć konkretny egzemplarz samochodu, który w rzeczywistości możemy sklasyfikować na równi z prototypem. Pasja, chęć do działania i niezwykłe samozaparcie doprowadziło, że niemożliwe stało się możliwe. Mówiąc kolokwialnie – Jadze się udało!

Tekst: Marcin Zachariasz / Bartłomiej Ślusarek

Zdjęcia: Tomasz Kudasik, Mieczysław Płocica, Adam Leszczyński